piątek, 9 marca 2012

Could you make me kiss you: ROZDZIAŁ DRUGI

Trochę dziwne i nie ogarnięte.. jak zwykle z resztą, ale długie bo pisałam to praktycznie przez cały tydzień. endżoj. <Nie do końca umiem powiedzieć o co tak właściwie chodzi>
________________________________________



Wtorek
Pamiętniczku, piszę z zasady. Wcale nie chce mi się pisać czegokolwiek, bo dopiero wstałem. Mogę już iść? Wspaniale. Pogadamy jak wrócę.

Wstałem od biurka i poszedłem do łazienki. Stanąłem przed lustrem wykonując machinalnie każdą czynność. Jedyne na co zwracałem uwagę to idealny makijaż. Tak, tak. Moje oczka musiały wyglądać wspaniale każdego dnia. Sięgnąłem po czarną kredkę, tym samym rozpoczynając ceremonię porannego makijażu. Parę precyzyjnych ruchów rysikiem i już, już koniec, gdy nagle drzwi otworzyła moja matka, tym samym przerażając mnie i powodując, że na moim policzku pojawiła się wyraźna czarna linia.
- Śliczny makijaż. Co chcesz na śniadanie?- posłałem matce spojrzenie, które w idealnym świecie mogłoby zabijać.
- Zamek w drzwiach- warknąłem.
- Najesz się zamkiem?- matka spojrzała na mnie triumfalnie, że niby żart się jej udał.
- Przypominam ci tylko, kochana rodzicielko, ze mam już siedemnaście lat i po pierwsze, potrzebuje prywatności, a po drugie śniadanie umiem zrobić sam, więc mała prośba, opuść tą łazienkę- starałem się o dyplomatyczny ton, niestety długa czarna kreska na twarzy, przyprawiała mnie o taka złość, że miałem ochotę własnymi rękami wyrzucić matkę z MOJEJ łazienki.
- No już, wychodzę. Na pewno nie robić ci śniadania?- zapytała dal upewnienia.
- W sumie… a w sumie możesz. – uśmiechnąłem się trochę sztucznie i wypchnąłem kobietę z łazienki.
Zmyłem z twarzy zbędą linię i jeszcze raz starałem się obrysować oko. Oh, jakiż cud, że tym razem nikt nie wparował do pomieszczenia, w którym się znajdowałem.
Skierowałem się do pokoju i stanąłem przed szafą. Otworzyłem drewniane drzwiczki i jak zwykle w tym momencie stwierdziłem w myślach, że nie mam w co się ubrać. Normalny chłopak w moim wieku wziąłby pierwszy lepszy t-shirt, włożył na siebie dresy, albo inne ‘fajne’ spodnie i wyszedł nie przejmując się własnym wyglądem. Ja natomiast, postępowałem jak stereotypowa nastolatka- wybierałem ubranie przez co najmniej dwadzieścia minut, dokładnie rozważając każdy wariant. Aż w końcu wygrały jedne z najciaśniejszych czarnych spodni i moja ulubiona koszulka Misfitsów. Jeszcze tylko pozostawała sprawa obuwia. Czarne martensy, czarne trampki czy czerwone trampki? Zszedłem po schodach, trzymając w rękach trzy pary butów i bezceremonialnie rzuciłem je na kuchenną podłogę.
- Które najlepiej pasują?- rzuciłem pytanie w stronę siedzących przy stole rodziców.
- A ja myślałem, że mam syna- skwitował ojciec i zanurzył nos w gazecie.
- No chyba… aj tam zakładaj które chcesz- matka machnęła na mnie ręką- śniadanie jedz-pokazała na talerz i dokończyła pić kawę.
No i wygrały martensy. A ja po zjedzonym śniadaniu, wyglądając już idealnie z każdej strony, opuściłem dom i z niechęcią ruszyłem na przystanek. Autobus przyjechał jak zwykle spóźniony, no bo jakże by inaczej? Zająłem nieduży kawałek wolnego miejsca przy drzwiach i czekałem aż wreszcie wyjdę z tego obleśnego pojazdu.
Naturalnie, tuż przed szkolną bramą wypaliłem papierosa i po chamsku wyrzuciłem, pozostałą resztkę na chodnik, po czym przekroczyłem, najpierw bramę, a potem drzwi mojego ulubionego miejsca.
- To prawda, że jesteś z tym praktykantem?- okularnik imieniem Elliot stał przede mną i patrzył spod wielkich okrągłych szkieł. Ten oto posiadacz, tych zacnych okularów, był jednym z tych ludzi, którzy zechcieli bliżej poznać kogoś takiego jak ja. Co prawda nie należał do szkolnej elity, pod względem popularności, jednak świetnie radził sobie z fizyką i matematyką, dlatego właśnie perfidnie to wykorzystywałem.
- Raczej średnio- odpowiedziałem na zadane pytanie i poszedłem w stronę szafki.
- Bo wiesz, ludzie tylko o tym gadają.- stwierdził, dumny, że zna szkolne plotki.
- Zrobisz mi fizykę- powiedziałem głosem władcy i podałem chłopakowi jeden z zeszytów, a ten wiedząc, że nie mam ochoty rozprawiać na temat plotek, zwyczajnie odszedł, pozwalając mi iść na matematykę.
Doszedłem do niebieskich drzwi i wszedłem do klasy, po czym zająłem swoje odwieczne miejsce. Ostatnią ławkę, z widokiem na całą klasę i wszystko, co działo się za oknem. Ale dla jasności- nie było co oglądać.
Matematyka zaczęła się jak zwykle sprawdzeniem obecności, a zakończyła zadaniem pracy domowej. Znałem tylko te części lekcji, bo resztę zazwyczaj przesypiałem. A że siedziałem na samym końcu klasy, przyślepy nauczyciel nawet nie wiedział, że istnieje tu ktoś taki jak Frank Iero.
Dzwonek ogłaszający koniec lekcji działał jak budzik, więc poderwałem głowę z ławki i udałem, że zapisałem pracę domową.
Następną lekcją była fizyka- kolejny przedmiot, który darzyłem nieopisaną miłością. Wyszedłem na korytarz, w poszukiwaniach mojego mądrego kolegi i po chwili wchodziłem już do klasy z odrobioną pracą domową, jak przystało na wzorowego ucznia.
- IERO, do tablicy- usłyszałem donośny głos pana od fizyki, a za razem zarządcy całej tej szkoły. Człowiek wyjątkowo mnie nie lubił i mogę się założyć, że oddałby wiele by się mnie pozbyć, co pokazywał za każdym razem, gdy stawałem przed tablicą.- Oblicz mi proszę długość fali elektromagnetycznej….w tym przykładzie- wskazał na podpunkt w zadaniu. Udałem że staram się zrozumieć, po czym bezradnie spuściłem ręce. Już widziałem, że chce się na mnie wydrzeć, jakim to jestem debilem, kiedy drzwi od klasy otworzyły się i stanął w nich on- w tym momencie mój wybawca.
- Dzień dobry- powiedział z uśmiechem- Mam jedną sprawę do pana, dyrektorze- brunet zwrócił się do przełożonego, a ten wstał i razem wyszli na korytarz. Za chwilę wrócili…
- Iero, pomożesz panu. I tak nie wiesz co się dzieje.- skwitował człowiek wyglądający jak patyczak w garniturze i popchnął mnie w stronę ławki. Zebrałem wszystkie rzeczy i wyszedłem razem z brunetem, co wywołało falę szeptu w klasie. Po tym jak, wyszło na jaw, że i pan plastyk jest gejem, wszyscy twierdzili, że musi mieć coś wspólnego ze mną.
Nie życzę brunetowi, żeby mój ukochany dyrektor się o tym dowiedział. Wyrozumiały i tolerancyjny to on nie był, o nie. Wręcz przeciwnie- większego homofoba nie znałem…
- Do czego co jestem potrzebny?- zapytałem tępo.
- Do wieszania obrazów, przygotowania sali i prezentowania kilku z wystawionych dzieł- odpowiedział, machinalnie odwracając głowę. Zrobił to samo co wtedy w autobusie- powiedział coś do mnie, po czym zmyślnie uniknął mojego wzroku.
Czyżby pan artysta nie chciał spojrzeć w oczy, które tak precyzyjnie malowałem dziś rano?
Jedyne z czym kojarzyło mi się jego zachowanie to zachowanie właśnie nastolatki z dennego romansidła.. Ale chwila, TO MOJA ROLA! Nie pozwolę się tak łatwo wygryźć.
Było by zbyt pięknie, gdyby okazało się że brunet jest mną zainteresowany.
-To znaczy?- postanowiłem dowiedzieć się jednak co tak naprawdę oznacza wieszanie obrazów i przygotowywanie sali.
- No tak dokładnie to wymyśliłem, że przygotuję wystawę. To będzie coś w rodzaju podróży po swiecie sztuki- stwierdził z miną natchnionego myśliciela- no wiesz, od antyku po sztukę współczesną.- Oh, jaki pan ambitny, panie przyszły rysownik.
Brunet wymacał swoje kieszenie, po czym z kwaśną miną spojrzał na mnie.
- Zapomniałem kluczy- oznajmił, a ze staliśmy już pod zamkniętą salą, no to porzydałoby się jednak wrócić po to narzędzie do otwierania tajemniczych wrót. Odwrócił się na piecie i dzięki temu nie widział jak pożeram go wzrokiem. Poruszał się w dość kobiecy sposób, ale u niego to dyło takie… no nie do opisania. Cicho! Jestem zakochaną nastolatką. WOLNO MI.
- Frank.. FRANK!- oderwałem wzrok od idealnego ciała chłopaka.
- E?- Gerard zaśmiał się i jak zwykle spuścił wzrok. Co on miał z tymi oczami?
                Jak weszliśmy do sali tak siedzieliśmy w niej przez dwie godziny myśląc- a wiecie, praca mózgowa przez dwie godziny to nic przyjemnego- nad ustawieniem obrazów i w ogóle całym przygotowaniem wystawy. W sumie dużo tego i nie było najmniejszych szans by zrobić to tylko w szkole, wiec pozostawała wspaniała perspektywa spotykania się z Gerardem po szkole… przez parę godzin… razem… w jednym pokoju… Scenariusz idealny dla każdej prawdziwej bohaterki komedii romantycznej.
No to jesteśmy na dobrzej drodze do nakręcenia romansu stulecia!
                Okej, ale wróćmy do rzeczywistości. Wyszliśmy z sali akurat na długa przerwę. I wcale nie byłem zdziwiony, że wszyscy zebrani na korytarzu patrzą w naszą stronę. Byliśmy najpopularniejszą NIEISTNIEJĄCĄ parą w tej szkole. No wiecie, niezły skandal- praktykant i uczeń? Większą sensację mógł wywołać tylko związek typu ‘pan dyrektor + pierwszoklasista’.
- o co im chodzi?- zapytał zdezorientowany Gerardkiedy wyszliśmy przed szkołę. Z takim nieogarniętym wyrazem twarzy wyglądał jeszcze bardziej uroczo niż zwykle.
W odpowiedzi na zadane pytanie zacząłem śmiać się histerycznie.
‘ Aj tam, wiesz myślą, ze jesteśmy razem’- to takie proste, nieprawdaż? I pomyśleć, że ci ludzie wymyślili sobie to wszystko tylko po jednym zdaniu udowadniającym, że Gerard jest gejem.
Inteligencja społeczności szkolnej jest przeze mnie niepojęta.

Kiedy brunet zobaczył, że nie uzyska odpowiedzi, zakłopotany poprawił włosy.
- Ehm.. Masz papierosa?- zapytał, lądując wzrokiem na chodniku.
- No ale z tym to musisz wyjść za bramę. Przepisy zabraniają trucia się tytoniem na terenie szkoły. Dwa centymetry od bramy możesz, ale tu nie.- uzyłem mojego dyplomatycznego tonu, którym uświadamiałem matkę, ze zrobienie śniadania nie jest niczym trudnym i ruszyłem granicy dzielącej mnie z upragnioną wolnością.
DWIE LEKCJE I KONIEC… na dziś.
Wyciągnąłem paczkę z ukochaną trucizną. Tak, tak. Mamusia wie, ze palę i wypomina mi na każdym kroku, iż się truję i niszczę od środka.
Podałem jednego brunetowi a ten rzucił tylko ‘dzięki’ i znów odwrócił wzrok.
I pomyśleć, ze jutro będzie więcej ploteczek. Staliśmy razem przed bramą całą przerwę wystawieni na okrutne spojrzenia opinii publicznej. Koszmar, ludzie KOSZMAR.

                Dwie lekcje minęły dość szybko. I już praktycznie po chwili przekraczałem granicę kochanej wolności, kiedy usłyszałem swoje imię.
- FRANK!- kto i czego chce? JA JUŻ JESTEM WOLNY.
Odwracam się i kogo widzę? Bruneta biegnącego do mnie z rozwianymi włosami i płaszczem rozszarpywanym przez wiatr… Scena godna porządnego romansu. Brawo, panie artysto, brawo.
- Zapomniałem powiedzieć ci, że musimy tez poświęcić  na to wszystko trochę czasu poza szkołą- powiedział łapiąc oddech- Możesz przyjść do mnie? – zapytał i.. ODWRÓCIŁ WZROK.
- Dobra- mój obojętny ton był tylko skuteczną przykrywką dla radości która miał ochotę rozwalić mnie od środka.
Szliśmy sobie w ciszy, kiedy nagle moich uszu dobiegł znajomy głos, który słyszałem dziś rano. Na naszej drodze stanęła… moja matka. Wszystko byłoby okej, gdyby nie to że ta kobieta traktowała mnie jak dziecko… i to takie bardzo oporne i bezmózgie dziecko. ‘Zrobic ci śniadanko?’ ‘ Nie możesz sam zrobić kawy, bo się oparzysz’
- Frank, przedstawisz mi kolegę?- zapytała uśmiechając się serdecznie.
- Nie- wypaliłem.
- Gerard Way- chłopak wyciągnął rękę, a matka posłała mi triumfalny uśmiech.
- Ale nie chodzicie razem do klasy, prawda?- zlustrowała studenta wzrokiem.
- To… idziemy?- zapytał. Ha! Jak widać jego też przeraziła matczyna otwartość mojej rodzicielki. Nic dziwnego. Takie cos było straszne.. i uwiercie mi na słowo.
- Kiedy wrócisz?- zapytała. Teraz na jej twarzy malował się grymas dyktatora.
- Nie wiem- wysyczałem i odszedłem nawet  nie wiem czy w dobrą stronę, a matka odeszła.
- Em… Tak jakby trochę w tamtą- Gerard zaśmiał się i wskazał ręką dobry kierunek.
Aj Franuś, Franuś, zacznij ty człowieku myśleć.
 Z debilnym uśmiechem poszedłem we wskazaną stronę.
                Jeżeli myślcie, że u Gerarda działo się coś ciekawego, to ostro się mylicie. Nie działo się nic. Tylko obrazy, opisy i takie tam. Po prostu robiliśmy to co mieliśmy robić I NIC WIĘCEJ.
W normalnej komedii romantycznej chociaż przed drzwiami pokazałby, że jednak mu na mnie zależy a ten tylko rzucił ‘PA’ i zamknął za mną wejście do domu.



Wtorek.. dalej.
Jebany zbiorze kartek w kratkę, jak on nie wykaże żadnego zainteresowania moja osobą to normalnie pozbawię się głowy, jednym prostym ruchem ręki.
O! mama żelki kupiła. Nawet nie myśl, że się podzielę. Spadaj.
_________________________________
Dobra w sumie nie jest takie długie. Komentarzyć, komentarzyć :>

3 komentarze:

  1. Jest w miarę długie ;) I ta akcja toczy się wolniej ;] Nawet jak widzę to słownictwo jest bardziej urozmaicone ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. hahahah, franek weź zacznij myśleć mózgiem, a nie kredką do oczu 8D świetne <3 / theuniverse

    OdpowiedzUsuń
  3. "O! Mama zelki kupila. nawet nie mysl,ze sie podziele. spadaj!" Epickie <3 Rozjebalo mnie. Kocham to i kocham Ciebie :*****

    OdpowiedzUsuń