I can't complain with the falling rain (oneshot)


Mój pierwszy one shot. Endżoj :>
________________________________________________________________


NIGDY NIE WIERZYŁEM, ŻE CZŁOWIEKA MOŻE SPOTKAĆ TAKA MIŁOŚĆ. BEZGRANICZNA, NIEKOŃCZĄCA SIĘ. TERAZ WIEM, ŻE NIE MIAŁEM RACJI TAK MYŚLĄC. GDYBYM TAMTEGO DNIA WIEDZIAŁ TYLE ILE WIEM TERAZ, NA PEWNO POSTĄPIŁBYM INACZEJ NIŻ TE TRZYNAŚCIE LAT TEMU. DOKŁADNIE PAMIĘTAM KAŻDY DZIEŃ SKŁADAJĄCY SIĘ NA NAJLEPSZY OKRES W MOIM ŻYCIU, KTÓRY TO SKOŃCZYŁEM BEZDUSZNYMI SŁOWAMI.

Jesień- najpiękniejsza wśród wszystkich czterech pór roku. Szare niebo, puste ulice i liście wirujące na wietrze. Niby zwyczajny dzień, a jednak tyle w nim piękna. Nie warto marnować go, siedząc w szkolnej ławce i słuchając monologu nauczyciela. Stanąłem na przystanku a po chwili jechałem już prawie pustym środkiem transportu prosto do mojego raju. Do najpiękniejszego miejsca na ziemi, w którym mógłbym spędzić całe moje życie. Tam nie obchodziły mnie obelgi lecące w moją stronę, z ust osób ze szkoły. Tam byłem tylko ja. Ja i mój świat. Wszystko zawarte w moim umyśle. Doszedłem do ukochanego miejsca i usiadłem na trawie, przyglądając się cicho szumiącemu strumykowi. Taka samotność, była najlepszym lekarstwem na całe zło tego świata. Tu czas się zatrzymał, nikt nie ingerował w to miejsce, nie chciał go zmieniać… większość ludzi nawet nie wiedziało że istnieje. Wydawało mi się, że jestem tu sam, gdy usłyszałem szelest gniecionej kartki. Odwróciłem głowę. Ta blada skóra, czarne włosy mieniące się w promieniach słońca i oczy, które wreszcie zauważyły, że tu jestem.

NIE MOGŁEM POWSTRZYMAĆ ŁEZ, CIEKNĄCYCH PO MOICH POLICZKACH. OTARŁEM RĘKĄ TWARZ I SPOJRZAŁEM NA OKNO. ZNÓW JESIEŃ. TAKA SAMA JAK WTEDY… PIĘKNA, UBRANA W ZŁOTO, CZERWIEŃ I BRĄZ. ZNÓW POCZUŁEM MOKRĄ STRÓŻKĘ WYZNACZAJĄCĄ NA MOJEJ TWARZY BŁYSZCZĄCY ŚLAD.

‘Co tu robisz?’ usłyszałem dźwięczny głos bruneta. Zastanowiłem się chwilę. Przecież, tak naprawdę nie robiłem nic. Uciekałem tylko przed problemami, które tu nie istniały. Zostawały poza granicami tego miejsca i kiedy się tutaj znajdowałem nigdy nie wracały do moich myśli.
‘Właściwie.. nie wiem… Zawsze tu siedzę, kiedy uświadamiam sobie, że w tamtym swiecie właściwie nie istnieję’ odpowiedziałem trochę zbyt wylewnie, jednak wiedziałem, ze chłopak mnie rozumie. Skinął głową i poszedł do mnie wyciągając rękę.
‘Gerard’ ścisnąłem jego dłoń, w odpowiedzi wypowiadając własne imię. ’Co o tym sądzisz?’zapytał pokazując mi rysunek. Na jego obrazie widniało miejsce kilka razy piękniejsze niż to w którym się znajdowaliśmy. Blask słońca, nieskazitelna woda, drzewa poruszane wiatrem. Choć martwe, na jego obrazie wszystko tętniło życiem.
‘Niesamowite’ wyszeptałem z uznaniem. Chłopak złapał mnie za rękę i pociągnął w górę strumienia. Szliśmy, słysząc tylko szum wody, która obijała się o kamienisty brzeg. Brunet stanął i ruchem reki zaprezentował otaczające nas miejsce. Jeszcze piękniejsze niż mój raj. Jeszcze piękniejsze niż na rysunku. Mały wodospad spadający z szumem, do okrągłego zbiornika wody, otoczonego szarymi głazami. Przejrzysta woda idealnie odbijała wszystko, co znajdowało się nad nią.


EMOCJE WZIĘŁY GÓRĘ. USIADŁEM NA FOTELU I CHOWAJĄC TWARZ W DŁONIACH, SZLOCHAŁEM JAK MAŁE DZIECKO. NIGDY NIE ZAPOMNĘ TEGO DNIA. Z POCZĄTKU WYDAWAŁ SIĘ TAKI NORMALNY. JAK KAŻDY DZIEŃ O TEJ PORZE ROKU. DOPIERO POTEM STAŁ SIĘ ON POCZĄTKIEM CZEGOŚ PIĘKNEGO. NIESAMOWITEJ WIĘZI, ŁĄCZĄCEJ MNIE I BRUNETA. OD TAMTEGO CZASU CHODZILIŚMY TAM PRAWIE CODZIENNIE. WTEDY NIE LICZYŁA SIĘ SZKOŁA, DOM. LICZYŁ SIĘ TYLKO ON. MÓJ GERARD.

‘Kocham cię’ tak wspaniale brzmiały te słowa, gdy wychodziły z jego ust. Całował moja szyję, tors… schodził coraz niżej, jedną ręką wciąż przesuwając w dół i w górę po moim udzie.. Chłopak wpił się w moje wargi tak brutalnie i łapczywie, a jednak poddawałem się tylko jego poczynaniom. Biodra bruneta energicznie ruszały się, powodując, że mimowolnie wydawałem z siebie coraz głośniejsze jęki. Ta chwila była jedną z najpiękniejszych jakie kiedykolwiek przeżyłem. Wiedziałem, ze będę pamiętał ją do końca życia.
Gerard położył się obok mnie przykrywając się kurtką. Było już prawie ciemno. Robiło się naprawdę zimno, a my leżeliśmy nadzy na trawie rozkoszując się naszą bliskością. Byliśmy w miejscu, którego żaden człowiek prócz nas, nigdy nie odwiedzał. Miałem wrażenie, że kiedy stąd idziemy, to magiczne miejsce znika i pojawia się dopiero gdy wracamy. Czułem, ze nawet leżąc tak mogę spędzić reszte życia właśnie z tym człowiekiem, którego pokochałem niesamowitym uczuciem.

OTARŁEM TWARZ I NALAŁEM WODY DO SZKLANKI, KTÓRĄ ZA CHWILĘ OPRÓŻNIŁEM Z  PRZEZROCZYSTEJ CIECZY. OPARŁEM SIĘ O KUCHENNY BLAT I TĘPO SPOJRZAŁEM PRZED SIEBIE. WEWNĄTRZ SIEBIE KRZYCZAŁEM Z BÓLU, NA SAMĄ MYŚL O DNIU, W KTÓRYM POPEŁNIŁEM NAJWIĘKSZY BŁĄD MOJEGO ŻYCIA.

Byliśmy ze sobą już dwa lata. Bez przerwy razem.  Praktycznie nie rozłączni. Gerard nie odstępował mnie na krok, a ja czułem że zaczynam się dusić, że potrzebuję samotności… spokoju.
Jechaliśmy samochodem do naszego miejsca, kiedy stanąłem na leśnej drodze i patrząc przed siebie wyszeptałem te pozbawione uczuć słowa.
‘Gerard… Nie możemy tego dłużej ciągnąć. Czuję.. czuję, że się duszę’ chłopak spojrzał na mnie wzrokiem pełnym bólu i opuścił mój samochód zagłębiając się w las. Już wiedziałem że go nie odzyskam. Nie mogłem uwierzyć, że to co do tej pory siedziało w mojej głowie, teraz ujrzało światło dzienne. Przecież to było tylko chwilowe zwątpienie. Kryzys, który minąłby po kilku dniach i znów moglibyśmy cieszyć się wspólnym zżyciem. Niestety ja nie umiałem myśleć zanim cos powiedziałem. Po prostu działałem. Moja impulsywność i bezmyślność to najgorsze cechy jakimi może być obdarzony człowiek.

RZUCIŁEM WCZEŚNIEJ TRZYMANĄ SZKLANKĄ O ŚCIANĘ, ROZBIJAJĄC SZKLANE NACZYNIE NA MILIONY DROBNYCH KAWAŁKÓW. MINĘŁO TYLE LAT, A JA NADAL NIE MOGŁEM POGODZIĆ  SIĘ ZE STRATĄ MOJEGO KOCHANEGO GERARDA. NIE MOGŁEM UWIERZYĆ WE WŁASNĄ GŁUPOTĘ, KTÓRA DALA O SOBIE ZNAĆ, WŁAŚNIE TAMTEGO PAMIĘTNEGO DNIA. PO TYM ZDARZENIU ZAPADŁEM W WIECZNY SEN. CHODZIŁEM TYLKO PO ZIEMI CZEKAJĄC NA ŚMIERĆ, KTÓRA WYBAWIŁABY MNIE Z TEGO PIEKŁA. A JEDNAK BRAKOWAŁO MI ODWAGI, ŻEBY TO WSZYSTKO PRZYSPIESZYĆ I SAMEMU ZAKOŃCZYĆ, MOJE NIC NIE WARTE ŻYCIE.
NA DŹWIĘK DZWONKA ZARWAŁEM SIĘ I POBIEGŁEM DO DRZWI. ZAWSZE, GDY SŁYSZAŁEM TEN PRZENIKLIWY, DRAŻNIĄCY DZWONEK, PĘDZIŁEM DO DRZWI MAJĄC NADZIEJĘ, ZE KIEDYŚ UJRZĘ UKOCHANĄ TWARZ I JESZCZE RAZ USŁYSZĘ DŹWIĘCZNE ‘KOCHAM CIĘ’.
ZŁAPAŁEM ZA KLAMKĘ Z TAKĄ SAMĄ NADZIEJĄ JAK ZAWSZE. SPOJRZAŁEM NA POSTAĆ STOJĄCĄ PO DRUGIEJ STRONIE. BLADA SKÓRA, CIEMNE WŁOSY I TE OCZY, KTÓRE NA MÓJ WIDOK PRZEPEŁNIŁA NIEOPISANA RADOŚĆ. RZUCIŁEM SIĘ NA SZYJĘ BRUNETA, PO CZYM NIE ZASTANAWIAJĄC SIĘ CZY DOBRZE ROBIĘ, WPIŁEM SIĘ W JEGO USTA, MAJĄC NADZIEJĘ, ŻE TO WSZYSTKO NIE JEST TYLKO SNEM.
KIEDY MYŚLAŁEM, ŻE TO DZIEŃ SPĘDZONY Z GERARDEM NA LEŚNEJ POLANIE BYŁ NAJLEPSZYM DNIEM W MOIM ŻYCIU. TERAZ WIEM, ŻE SIĘ MYLIŁEM. NIE MIAŁEM JUŻ SIEDEMNASTU LAT, LECZ TRZYDZIEŚCI, ALE WCIĄŻ WIEDZIAŁEM, ŻE BRUNET, KTÓRY TERAZ Z WIELKIM ZAANGAŻOWANIEM CAŁOWAŁ MOJE USTA, JEST CZŁOWIEKIEM, Z KTÓRYM NA PEWNO SPĘDZĘ RESZTĘ SWOJEGO, DO TEJ PORY, BEZNADZIEJNEGO ŻYCIA.
I CHOĆ MINĘŁO TYLE LAT, UCZUCIE, KTÓRYM SIĘ DARZYLIŚMY, WCIĄŻ JEST TAK MOCNE JAK DAWNIEJ. NASZA WIĘŹ BYŁA NIE DO ZNISZCZENIA. NIKT, A NA PEWNO ŻADEN Z NAS, NIE MOŻE JEJ ZERWAĆ.
BO BEZGRANICZNA MIŁOŚĆ ISTNIEJE I CHODŹ NIEWIELE JEST NA TO DOWODÓW, TO JA MOGĘ Z DUMĄ PRZYZNAĆ, ŻE JESTEŚMY JEDNYM Z NICH.

1 komentarz:

  1. Wiesz... to ma w sobie przesłanie. By nie dawać ponieść się emocjom. Że czasem warto je w sobie zatrzymać, bo nie zawsze, tak jak tu, przypadkiem, kończy się wszystko szczęśliwie. Lubię cię.

    OdpowiedzUsuń