wtorek, 31 lipca 2012

Live and breath and die alone: ROZDZIAŁ PIERWSZY


Chłopak stał na przystanku i jak zwykle delikatnie kiwał się w rytm słuchanej muzyki, kiedy wreszcie podjechał autobus szkolny. Jak zwykle wsiadł do niego, zlustrował ludzi siedzących w pojeździe, wysłuchał obelg, schylił się lekko by nie dostać papierową kulką w twarz, aż wreszcie zajął miejsce przy samym oknie i w milczeniu obserwował swój świat. Tak, w jego oczach nie istniała ta ‘nasza’ rzeczywistość. On wszystko widział po swojemu, tak jak chciał, nie tak jak mu kazano.
Parę minut drogi i szkoła. I znów ten monotonny schemat- kilka lekcji, przerw na których na pewno dorobi się nowych otarć i siniaków, a potem znów do znienawidzonego domu, w którym traktować go będą podobnie.
Wszedł do szkoły ze spuszczoną głową, nadal nie wyjmując z uszu słuchawek. Nie chciał słuchać obrażających go słów społeczności szkolnej. I tak wiedzą co mówią.  Zawsze krzyczeli do niego ‘pedał’, choć przecież nigdy nie przyznał się do tego kim jest. Ale tak, mieli rację. Był gejem, ale sam do końca jeszcze w to nie wierzył, jednak bardzo chciał się wreszcie z tym pogodzić, ale nie mógł. Jego opiekunowie byli zagorzałymi katolikami, którym przez myśl by nie przeszło by podać rękę homoseksualiście, a co dopiero mieszkać z takim pod jednym dachem. Myślenie tych ludzi go przerastało. Nie chciał się im narażać, bo wtedy na pewno straciłby dach nad głową. Wolał siedzieć cicho, w swoim pokoju na poddaszu i odzywać się tylko gdy mu każą. Tak było prościej, a Gerard nie należał do ludzi, którzy jakoś bardzo komplikowali sobie życie.
Dzwonek oznajmił, iż należy udać się do klasy od języka angielskiego. Uczył go pewien stary już, lekko ślepawy nauczyciel, którego dało się zagadać bez najmniejszego problemu, dlatego brunet bardzo lubił te lekcje. Mógł w ich czasie spać, rysować czy też nawet słuchać muzyki, nie bojąc się o jakieś konsekwencje.
Niestety takie lekcje kończą się dość szybko, więc praktycznie po chwili wszyscy wychodzili już z klasy.
Potem fizyka, biologia, geografia i historia i koniec męki na dziś…Ku nieszczęściu Gerarda, trzeba było spędzić najbliższe 10 minut na korytarzu, co groziło ostrym pobiciem lub w najlepszym wypadku tylko obitą twarzą.
Dziś nie było tak źle. Gdy wracał do domu miał tylko rozciętą wargę i lekkiego sińca na policzku. Nic więcej…
Nie chciało mu się jechać autobusem, znów z tymi co go pobili, wyzywali. Miał ich dość. Tak zwyczajnie chciał, żeby wreszcie przestali. Ale wszyscy wiemy, że nie przestaną. Niestety.
Gerard szedł chodnikiem, powoli zbliżając się do domu. Nigdy nie chciał nazywać go ‘swoim domem’. Tego miejsca nie uważał bynajmniej za ‘swój dom’. Było to tylko miejsce w którym spał, jadł odrabiał zadane lekcje, ale nigdy nie zaznał tam prawdziwej rodzinnej atmosfery, zrozumienia, ciepła.
Odszukał w kieszeni klucz i otworzył drzwi, bez słowa przekraczając próg.
- Gerardzie to ty?- usłyszał dostojny głos kobiety, dochodzący najprawdopodobniej z salonu.
- Tak- odburknął i już chciał iść dalej.
- Przyjdź tu- te słowa natychmiast zmieniły kierunek jego niedługiej wędrówki.
- Tak, słucham?
- Wychodzę dziś z mężem do teatru. Muszę ci więc powierzyć wszystkie domowe sprawy. Jak wrócimy ma być perfekcyjnie czysto w całym domu. Thomas ma być wykąpany i najlepiej by było gdyby już spał. Zrozumiano?- Gerard pokiwał głową. Tutaj był traktowany jak pomoc domowa. Tylko nie płacono mu za wszystko co robił.
Kiedy już dostał wytyczne co do reszty dzisiejszego dnia, wdrapał się po wąskich schodach na swoje obskurne poddasze. Tam rzucił torbę na podłogę i usiadł tuż obok. Wziął do ręki ołówek i swój ukochany zeszyt w którym przede wszystkim rysował i zaczął kreślić jakiś kształt. Spojrzał z niezadowoleniem na szkic i formując z kartki kulę, odrzucił nieudaną pracę w okolice śmietnika.
Na samą myśl o tym, że będzie musiał wysprzątać dziś cały dom robiło mu się nie dobrze, a jeszcze jak przypomniał sobie, że będzie zajmował się Thomasem, miał ochotę uciec z krzykiem i nigdy tu nie wrócić.
Thomas, choć był małym ośmioletnim chłopcem, nadawał się na prawdziwego geniusza zła. Potrafił zgnębić nawet człowieka o bardzo silnych nerwach. W tym domu podlegał mu każdy, a przede wszystkim Gerard. Ten musiał być na każde jego zawołanie, nawet jeśli mały nie chciał wstać po pilot od telewizora, brunet musiał zbiegać z góry i podać mu, leżące metr od chłopca urządzenie.
Jeśli tego nie zrobił, w całym domu rozbrzmiewał koszmarny płacz Thomasa. Wtedy nasz bohater miał jeszcze większe problemy. Parę razy już nawet został wyrzucony z domu, bo nakrzyczał na ukochanego synka. A potem wracał i ze skruchą stawał przed panią Lancaster, a ta uśmiechając się triumfalnie, łaskawie przyjmowała go znów pod swój dach.
- Gerardzie wychodzimy- usłyszał z dołu głos pana Lancaster i natychmiast, żeby się nie narazić, zbiegł po wąskich schodach.
- Wiesz co masz robić. Pamiętaj, dom ma błyszczeć- przypomniała wystrojona blondynka i po chwili wraz z mężem zniknęła za drzwiami.
- Jestem głodny- Thomas spojrzał na bruneta swoimi wielkimi niebieskimi oczami.
- To weź sobie coś…
- Ty masz mi dać, bo ja idę oglądać. Masz mi szybko przynieść kanapki!- Gerard miał wrażenie, że mały chłopczyk zaraz się rozpłacze.
- Dobrze, zaraz zrobię ci jeść- westchnął i poszedł do kuchni.
- Gerard! Podaj mi pilot, bo już usiadłem- usłyszał zanim zdążył wejść do kuchni. Z niechęcią powlókł nogami do salonu i podał chłopcu pilota.
- Mogłeś to sam zrobić- rzucił na odchodnym, na co Thomas spojrzał na niego wzrokiem mordercy.
- Ale to ty od tego jesteś. Inni mają sprzątaczki za które trzeba płacić, a my mamy ciebie. Ty nam sprzątasz i robisz jeść. Tylko po to tu jesteś- powiedział z nienawiścią w głosie.
Oh, ile Gerard by oddał, żeby znów być z rodzicami.  Miał ich kilka zdjęć, ale było ich naprawdę mało. Resztę trzymała pani Lancaster w swojej sypialni. Nigdy nie miał okazji by je zobaczyć. Nawet nie wiedział czemu.
Skończył układać kanapki na talerzu, po czym zaniósł je ‘swojemu panu’. Teraz czekało go sprzątanie. Dokładne sprzątanie każdego zakamarka starej willi Lancasterów.
Zaczął od kuchni. Pozmywał naczynia, zmył kurz z półek, przetarł stół i szafki, a na koniec na klęczkach mył podłogę. Po kuchni, przyszedł czas na salon, ale gdy tylko zaczął tam sprzątać, Thomas krzyczał, że to przeszkadza w oglądaniu kreskówek. Zostawił więc salon na sam koniec i ruszył z odkurzaczem do sypialni swoich opiekunów.. a właściwie powinien nazwać ich ‘władcami’. Podlegał im jak niewolnik swojemu panu. Był ich własnością. Przedmiotem do pomiatania i wyśmiewania.
Sprzątanie skończył około dziewiątej wieczorem i już musiał biec by przygotować kąpiel dla Thomasa, jednak gdy tylko zakomunikował chłopcu, że najwyższy czas zacząć przygotowywać się do spania, ten nakrzyczał na niego, że Gerard nie ma prawa mu rozkazywać.
- Jak się umyjesz to dalej będziesz oglądał, dobrze? Może twoi rodzice pozwolą ci trochę dłużej dziś posiedzieć. Jest piątek, więc na pewno będziesz mógł.- blondynek przemyślał sprawę i powolnym krokiem, z naburmuszoną miną doszedł do łazienki.
Po pewnym czasie wyszedł, ubrany już w niebieską piżamę i znów siadł przed telewizorem. Teraz Gee miał chwilę, by usiąść w spokoju i odpocząć. Nalał wody do szklanki i zajął miejsce na jednym z kuchennych krzeseł.
- Już jesteśmy. O, jak tu czysto… Thomas, czemu jeszcze nie śpisz? Gerardzie, czemu mój syn jeszcze nie  jest w łóżku. Przecież mówiłam ci coś!- Chłopak wstał od stołu i podszedł do kobiety.
- Tak wiem, ale nie chciał jeszcze… Pomyślałem, że skoro jest piątek, to może posiedzieć trochę dłużej- Gerard spuścił głowę, obawiając się reakcji swojej opiekunki.
- No dobrze. Całkiem dobrze posprzątałeś. Jutro jest piknik organizowany przez naszą parafię. Możesz iść w nagrodę.
Pikniki katolickie to nie były typ rozrywki, który dawał Gerardowi radość. Jego rodzice nie byli katolikami. Nie wgłębiali go w wiarę. Po prostu nie przywiązywali do tego większej wagi, dlatego ich syn też tego nie robił, ale skoro ma okazję by choć na chwilę poprzebywać z ludzmi, którzy go nie pobiją, to czemu ma nie skorzystać?
Resztę wieczoru spędził nad komiksem, pijąc kakao, które jakimś cudem zrobiła dla niego pani Lancaster. Czasem, ale zdarzało się to bardzo rzadko, potrafiła być nawet w małym stopniu miła.
Gerard położył się spać naprawdę późno. Zawsze uważał, że nie warto tracić czasu na spanie. Robił to bo musiał.
Wreszcie zasnął.
Widział samego siebie z rodzicami, których twarze śniły mu się praktycznie co noc. Był z nimi ktoś jeszcze. Jakiś mały chłopiec w okularach. Wymysł jego wyobraźni, czy prawdziwe wspomnienie? Chyba jednak złudzenie. Tak, na pewno złudzenie. Na pewno.
Chłopak poczuł promienie słońca na swojej twarzy i powoli otworzył oczy.
9:07
Zaraz ktoś znów będzie coś od niego chciał. Znów będą go wołać i traktować jak popychadło. Ale czemu? Jakim prawem tak go nie szanowali? Nie wiedział. Nie mógł zrozumieć i jak na razie nie chciał. Kiedy tylko będzie mógł, to się od nich wyprowadzi.
Zmienił piżamę na normalne ubranie, po czym zszedł do łazienki. Zrobił wszystko, to co zawsze i ruszył do kuchni, mając nadzieję, że nie będzie musiał robić śniadania.
- Witaj Gerardzie.- Pan Lancaster spojrzał na niego jak zwykle, z pogardą.
- Dzień dobry- odpowiedział cicho.
- No już, ubieraj się bo zaraz idziesz na piknik- pospieszyła chłopaka blondynka.
- Oh, to tak wcześnie?- Wcale nie  miał ochoty tam iść.. ale to przecież ‘nagroda’ nie może odmówić, dlatego bez większego protestu zarzucił na siebie skurzaną kurtkę, włożył na nogi trampki i wyszedł.
Do parku nie było zbyt daleko. Dziesięć minut wystarczyło, by dojść. Już z daleka słyszał krzyki dzieci, rozmowy dorosłych… Nie specjalnie rozumiał po co ludzie tak wcześnie wstają i biegną do parku. Przecież to bez sensu.
Podszedł do murku, oddzielającego plac zabaw od reszty parku i usiadł na nim. Posiedzi trochę, a potem pójdzie do domu.
- Widzę, że ty też nie specjalnie chcesz tu być…- jakiś chłopak usiadł obok Gerarda i rozpoczął rozmowę. Nie wyglądał na groźnego. Był niski, z uśmiechniętą twarzą, radosnymi miodowymi oczami…
- No nie chcę. Ale to nagroda, więc musiałem- odpowiedział.
- Ten piknik ma być nagrodą?- zaśmiał  się- rodzice wysłali mnie tu za karę.
- Aha- pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Jak nie chcę ci się tu siedzieć, to proponuję ci iść ze mną.
- Gdzie?- zapytał zaciekawiony.
- Gdziekolwiek. Byle jak najdalej od nich. A tak w ogóle, to jestem Frank- wskazał na ludzi ich otaczających.
- Gerard- przedstawił się brunet im posłał towarzyszowi przyjazny uśmiech.
Poszli wzdłuż parkowej alejki i po chwili minęli ozdobną czarną bramę, oddzielającą miejsce pikniku od ulic Belleville. Skręcili parę razy w jakieś uliczki, aż w końcu doszli nad niewielkie przejrzyste jezioro.
- Ładnie tu- stwierdził Gerard i zaciągnął się świeżym powietrzem.
- No wiem. Kiedyś tu nawet nocowałem…. Jak wygonili mnie z domu- zaśmiał się szatyn, a Gerard spojrzał na niego zdziwiony.- Mam dziwną rodzinę. Moi rodzice są bardzo przywiązani do religii. Wesz, Belleville jest niewielkie.. wszyscy się znają, a jednak większość to katolicy… Nawet posłali mnie do szkoły katolickiej. Nie chcą  przyznać się przed światem, że mają niewierzącego syna. To takie głupie. A mój dom jest dokładnie… tam- wyciągnął palec i wskazał nim na cześć miasta widoczną po drugiej stronie jeziora. A ty Gdzie mieszkasz?- Frank popatrzył w oczy Gerarda i zamyślił się na chwilę. Były takie ładne. Aż hipnotyzowały.
- Nie daleko parku… w takiej starej willi..- odpowiedział.
- Tamci co tam mieszkają to twoi rodzice?- zdziwił się Frank. Państwo Lancaster nie byli zbyt kontaktowymi ludźmi. Mieli swoją elitę, z którą rozmawiali i na pewno w jej skład nie wchodziła rodzina szatyna. Powiem więcej. Nie lubili się. Nawet  bardzo. Nie wymieniali nawet między sobą zwykłego ‘Dzień dobry’
-Nie. Na szczęście. Moi rodzice nie żyją…- wyznał brunet i zapatrzył się w taflę jeziora.
- Przykro mi…- usłyszeli dźwięk telefonu i Frank natychmiast poderwał się by go odebrać.
- Mhm.. tak. Pewnie.- powiedział do telefonu- Muszę iść.- teraz zwrócił się już do Gerarda.
- Szkoda.
- Jeśli chcesz możemy spotkać się jutro w tym samym miejscu- zakomunikował z radością szatyn.
- Pewnie… - Gerard posłał mu serdeczny uśmiech.
- To bądź koło… 15?
- Postaram się- Po tych słowach rozeszli się. Frank w jedną i Gerard w drugą stronę miasta. Obaj mogli szczerze przyznać, że dzisiejszy dzień był naprawdę udany. I choć rozmawiali dość  krótko, wiedzieli, że chcą znów spędzić ze sobą trochę czasu.
Czyżby tu zaczynała się ta bajka?

2 komentarze:

  1. Podoba mi sie to.Gee jako kopciuszek?Jeszcze tego niw grali :D mozesz mnie informowac o nn?

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiesz co, patrzę, że tu tylko trzy rozdziały. A to jest dobre, nadaje się na powieść, może nawet i do wydawnictwa jakiegoś. Weź to kontynuuj, może coś z tego będzie większego.

    OdpowiedzUsuń