poniedziałek, 8 października 2012

Could you make me kiss you? #2: ROZDZIAŁ PIĄTY

Ehm... Ja wiem, beznadziejne i krótkie.
Przykro mi.
__________________________________________


Muszę zdecydowanie ogarnąć mą dupę. Jak mogę marnować mój cenny czas na wszystko poza produktywnymi działaniami. Śniadanie bym zrobił, a nie oglądam poranny talkshow w telewizji.
Pierdole, idę umrzeć w przeświadczeniu, ze Gerard mnie nie lubi.

Jeszcze nigdy nie zamulałem tak ostro od samego rana. Co prawda była już 11, ale pożegnałem się ze studiami to chyba mogę zacząć uznawać tą godzinę za wczesny ranek...
-Frank...- kompletnie niewyspany chłopak, z potarganą czarną czupryną wszedł do salonu i usiadł obok mnie na kanapie- Przepraszam- czy ja dobrze słyszę? Ten egoistyczny potwór, przez niektórych uważany za artystę wypowiedział słowo, którego nigdy wcześniej nie mógł znaleźć w swoim słowniku? Świat się wali, Gerard mnie przeprasza- No bo w sumie... to wyszło całkiem nie zle- skwitował.
Ja patrzyłem na niego jak na jakiś niepowtarzalny okaz żaby a ten chyba nie wiedział do końca co tak mnie dziwi, więc starał się dalej przepraszać- bo patrz... gdyby nie twoja matka, ona by nigdy się nie dowiedziała- ahhh czyli on serio myślał, że jego własna rodzicielka nie wyczułaby co tu jest grane. No nie powiem, chłopak ma na prawdę niepowtarzalny pogląd na świat. - Dzięki w każdym razie- uśmiechnął się. Tak, nareszcie uśmiechnął się tak słodko i naturalnie jak kiedyś. Serio, ostatnim razem widziałem ten kochany uśmiech jeszcze w liceum.
 - O której jedziesz na ślub Mikey'ego?- zapytałem totalnie od czapy i wlepilem moje już niezaspane ślepia w Gerarda.
- Za jakieś dwie godziny. Spakuje się i pojadę- odpowiedział . Szczerze? Miałem nadzieję, że zaproponuje mi pojechanie z nim, ale nie, ten nieudany pan plastyk nawet się specjalnie nie przejął. Chuj.
 - Mhm- wydałem z siebie obojętny dźwięk i popatrzyłem w telewizor. Był jeszcze nawet nie włączony,więc sięgnąłem po pilota i zacząłem gapić się w pierwszy lepszy lecący program. Ciekawe czy mój kochany Gee będzie na tyle bystry, by ogarnąć, że skoro już przyznał nawet, że mój chytry plan się powiódł, będzie chciał pokazać dalszej rodzinie co jest z tym chłopakiem nie tak. W sumie to jego matka jakoś bardzo mnie nie kochała, ale musiała pogodzić się z faktem że mam zamiar skończyć mój marny żywot u boku nikogo innego jak właśnie jej syna. A jak nie pasuje to mogę pomóc skoczyć z mostu czy coś...
            Minęło niewiele czasu, kiedy Gerard pakował swoje rzeczy. Jedzie w końcu tylko na 2 dni.
- Frank, pojedź że mną- wparował do pokoju i stanął idealnie przed moimi oczami. Ja wiem że on jest piękny z każdej strony, jakby nie patrzeć, ale właśnie głupią blondynkę miał rozerwać na części jakiś psychopata z piłą mechaniczną!- Fraaaank...- chłopak zawył i pochylił się nade mną.- pojedziesz?- zapytał jeszcze raz. Patrzcie jaki się okazał mądry i kochany. Nareszcie ogarnął o co chodziło. Swoją drogą, jak można tak powolnie myśleć?- Ej przestań się już na mnie gniewać- jeknął- przeprosiłem Cię, a ty i tak jesteś na mnie zły....- padł na kanapę obok mnie i wlepił we mnie swoje śliczne oczka.
- Nareszcie- westchnąłem i pocałowałem bruneta. Ten uśmiechnął się tylko rozkosznie. Wstałem, wziąłem jakiś t-shirt, potrzebne mi kosmetyki i wrzuciłem wszystko do walizki Gerarda, potem widząc, że mój chłopak jest już gotowy do wyjścia, ubrałem się w czarne rurki, które nie miały jeszcze żadnej dziury, białą koszule i czarny krawat i ruszyłem franiową dupę do łazienki, w celu pomalowania oczu. Jako że to wyjątkowa okazja zrobiłem to niesamowicie precyzyjnie. No przecież złota zasada, że Frank musi wyglądać idealnie zawsze i wszędzie obowiązuje bez względu na wiek i okazję.
- Tak wyglądasz ślicznie, chodź już- jeknął Gerard i wyciągnął mnie z łazienki.
Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w podróż ku uroczemu heteryckiemu weselu. Jak dobrze pójdzie to może nie zwymiotuję z wszechobecnego wzruszenia i miłości.
Przez całą drogę, czyli w sumie niecałą godzinę Gerard tylko śpiewał każdą piosenkę Misfits jaka właśnie włączyła się z jedynej w jego samochodzie płyty,  a ja musiałem znosić jego wokal. Nie no dobra, wcale tak źle mu nie szło.
Dojechaliśmy pod dom Wayów i stanęliśmy przed drzwiami. No ciekawe jak mnie przywita Donna. Mogę się założyć, że rzuci się na mnie z niesamowitą ilością miłości... albo z nożem w ręce.
 - Gee!- przywitała się z synkiem a na mnie spojrzała zrezygnowana i weszła do domu. Tam na Gerarda rzucił się radośnie jego brat i łał, mnie też przywitał... podając rękę.
Czemu mnie nikt nie kocha?
Będę płakać.
Jeszcze czeka mnie ślub... tyle czasu w kościele, a potem wesele i jeszcze więcej tej chorej rodziny. W co ja się wpakowałem.
                     Jakie to piękne, że Gee zgodził się, żebym został przed kościołem i nie był naocznym świadkiem tej słodkiej, wzruszającej uroczystości, podczas której spokojnie możnaby rzygać szczęściem.
W taki sposób siedziałem w moim odświętnym ubranku, na krawężniku na przeciw kościoła i paliłem papierosa, słuchając tylko uroczystości z głośnika. Już tu siedząc miałem ochotę umrzeć z nadmiaru słodkości unoszącej się w powietrzu w obrębie kościoła.
Spojrzałem na zegarek i widząc, że niedługo wszyscy zaczną wychodzić z budynku, wstałem i przy samych drewnianych drzwiach zgasiłem papierosa. Wypatrzyłem w wychodzącym tłumie mojego kochanego bruneta i pohasałem do niego z wielką ochotą objęcia go, pocałowania... to wszystko wina tej rozcieńczonej w powietrzu ślubnej radości.
Jednak chłopak jakoś nie łapał tej atmosfery. Wyszedł z kościoła jakiś taki zniesmaczony i ani myślał o byciu bliżej mnie niż na parędziesiąt centymetrów.
Podszedł szybko do brata i ze sztucznym uśmiechem złożył życzenia młodej parze, po czym odszedł za bramę budynku. Ja też, jak każe tradycja, podszedłem do Mikey'ego i jego nowej żony i ruszyłem do Gerarda. Kurde, to zawsze ja się focham a nie ogarniam fochających.
- Co ci jest?- spojrzałem na mojego chłopaka, który jakoś średnio się do mnie dziś przyznawał.
- Masz fajki?- zapytał tylko. Podałem mu oczywiście paczkę z ostatnimi trzema papierosami i czekałem dalej na wyjaśnienia.
- Rozumiesz, że ta kobieta chce żebym tu został... Do niej kompletnie nie dociera jak jest.- wyżalił się. Oj biedaczek. Mogę się założyć, że jest zbyt słaby, żeby się jej sprzeciwić, a ona zbyt uparta, żeby dać za wygraną.
- No i co.. zostaniesz?- no, to czekamy.
- Nie... ja nie chce.. no ale...- jąkał się. No ale... Ale boję się własnej matki, bo jestem wyrośniętym dzieciakiem, który nie umie poradzić sobie sam w życiu. Ja nie mogę. Upierdolę mu łeb jak nadal się tak będzie zachowywał.
- To zostań. Znajdź sobie jeszcze dziewczynę i czekaj na taki cudny ślub.- odszczeknąłem. Na prawdę nie mam do niego siły.
- Możesz przestać? Wiesz, że nie chcę, żeby tak było. Ale co ja poradzę, ona nigdy nie zaakceptuje co i jak.
Zwiesiłem chłopakowi ręce na ramionach i spojrzałem mu w oczy. Ha! Od razu zmiękł. Pochylił się nade mną i delikatnie pocałował moje usta. Ale nieee, ja tak łatwo nie odpuszczę. Przyciągnąłem go do siebie i wplotłem ręce w czarne włosy Gerarda, pogłębiając pocałunek.
- Gerard... Gerard.. możemy pogadać- czyjś głos przerwał nam tą uroczą chwilę. Brunet oderwał się ode mnie i spojrzał w stronę brata. Odszedł z nim a ja usiadłem do samochodu i włączyłem tą jego jedyną płytę Misfitsów. Muszę mu chyba wrzucić do samochodu więcej płyt...
Przyszedł do mnie po jakiś 40 minutach, kiedy to już wszyscy zaczęli ładować się do swoich samochodów. Tak, teraz czekało  mnie wesele. Umrę. Za chwilę umrę.
                       
                           Nie, na prawdę nie dawałem rady, siedząc wśród tych wszystkich szczęśliwych ludzi, którym nawet do głowy nie przychodziło, że nie jestem tylko przyjacielem Gerarda. Siedziałem kawałek od niego, a on był w towarzystwie jakiś ładnych koleżanek dalekich kuzynek, które próbowały na różne sposoby zwrócić jego uwagę. Najbardziej bolało to, że on się na to łapał. Chuj jebany.
Niech tu zostanie i ożeni się z którąś z nich. Niech męczy się całe życie pieprząc się z jakąś głupią laską i niech ma z tego gromadkę obleśnych zapłakanych bachorów.
Tak to zdecydowanie lepsze niż bycie ze mną.

Kiedy ludzie ruszyli się, by trochę ze sobą pogadać i zawęzić stosunki rodzinne, ja wyszedłem z budynku domu weselnego i usiadłem na marmurowych schodkach. W ogóle co za zjebane miejsce... Wszystko uroczo udekorowane, czyste i niby takie piękne. Serio mam już dość. Chcę do domu.(Tu Franio zachowuje się jak przedszkolak nienawidzący swojej przedszkolnej placówki).
Jak zawsze, w desperacji wyjąłem paczkę z papierosami. Szczerze miałem nadzieję, że Gerard do mnie przyjdzie, przytuli, stwierdzi, ze te wymalowane dziwki w ogóle nie przyciągają jego zainteresowania. Ej... ale on jest mój, prawda?
Na prawdę, w tym momencie miałem ochotę się rozbeczeć jak to małe dziecko bez matki. Tupnąć nogą i kazać zabrać się do domciu. I na chuja ja tu chciałem jechać. Coś ze mną nie tak... nawet nie mam siły na porządną ironię.
Ej, takie ładne drzewo, może zrobię pożytek z krawata i zawisnę na tej ślicznej gałęzi?

                           Wypaliłem cztery fajki, aż w końcu ruszyłem tyłek z zimnego schodka i znów poszedłem do tej cudnej sali, w której o dziwo zobaczyłem Gerarda który wcale nie siedział już z koleżankami kuzynek, tylko rozmawiał z jakąś niestety ładną kobietą, trzymającą za rękę dziecko. Dziewczynkę tak dokładniej, która miotał się na wszystkie strony, myśląc, że jest taka słodka bo udaje, że tańczy. Uwierz ty mały potworze, robię na ludziach większe wrażenie, niż te twoje blond włoski i słodki uśmieszek.
Podszedłem do chłopaka i uśmiechnąłem się, jednak wyszło to dość opornie i sztucznie. Kobieta odeszła, nawet nie zwracając na mnie uwagi a... a dziecko zostało.... TRZYMANE TERAZ PRZEZ GERARDA.
Kto mi wyjaśni co tu się dzieje?
- Frank... bo widzisz... To jest Amy...- No wspaniale. Ale nie obchodzi mnie to, w nawet najmniejszym stopniu. Mogę już jechać do domu?
- I?- spojrzałem najpierw na dziecko a potem na przerośniętego potwora.
- I.. Molly prosiła, żebym się nią zajął. Jedzie na delegację i nie ma z kim jej zostawić, a nie chce ciągnąć jej ze sobą- wyjaśnił. No cudnie. Mój chłopak został ojcem.
Odwróciłem się na pięcie, nic nie mówiąc i ruszyłem do samochodu. Co z tego, że była dopiero 11 i ze normalnie zostaje się na takich imprezach dłużej. Ja miałem dość całej rodziny Wayów i wszystkich z nimi spokrewnionych, To nie ludzie, to zgraja okropnych kreatur.
Wsiadłem do samochodu i czekałem jak dojdzie do mnie Gerard z jego nowym nabytkiem o rozkosznych niebieskich oczach.
Usadził małą dziewczynkę na tylnym siedzeniu, a sam wsiadł za kierownicę i odpalił silnik.
                            Minęło dziesięć minut drogi a ja już mam ochotę upierdolić łeb tej małej.
Włączenie tej cholernej płyty w tym momencie to chyba najlepszy pomysł jaki kiedykolwiek wymyśliła moja zacna franiowa głowa.
A spróbuj to tylko przyciszyć czarnowłosy koszmarze a obiecuję, że nikt nie dojedzie żywy do domu.
Nie ściszył- dojechaliśmy.... i mieliśmy dziecko... nie wiadomo na ile.


Jeżeli przeżyję choć jeden dzień  to proszę szykować mi Nobla.
A jeżeli to dziecko nadal będzie się tak bezczelnie z wszystkiego śmiało to powiedz mi proszę ile trzeba odsiedzieć za pozbawienie głowy tak małej istoty. 
______________________________________________
Mam nadzieję że aż tak bardzo nie spierdoliłam i że wszystko jest w dobrym układzie ( usunęłam połowę i jakimś cudem ją odzyskałam, ale nie wiem czy wszystko jest okej. Sprawdzę jutro.. albo za tydzień)

4 komentarze:

  1. Teksty masz jak zawsze niezwykle śmieszne :d Fraaaaank nieeeeeee nie zabijaj tego dziecka :P Ale ten Gee to taka dupencja wołowencja :) Mamusi boi się postawić xD

    -> red like a blood <-

    OdpowiedzUsuń
  2. O boże, jakie to wszystko dziwne! A fochy Frania są słodkie *_* Och, jak ja lubię takie rzeczy XD [fools-for-love.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  3. kolejny, kolejny, kolejny, CHCEMY KOLEJNY!XD

    OdpowiedzUsuń
  4. Ej, piszesz taak cudnie! Ale dodajesz tak rzadko :(

    OdpowiedzUsuń