Siedzę kolejny dzień w domu, chce mi się pisać... ale już nie to.
Mam autentycznie dość tego chujowego opowiadania i najprawdopodobniej z nim skończę.
Może to i dziwne i pewnie mi nie wyjdzie, ale mam ochotę na coś poważniejszego, chociaż po doświadczeniu z Live & Breath mam wrażenie, ze raczej powinnam wgl skończyć z pisaniem :/
_________________________________________
Zaczynam budowę bunkra. Nie ma
przebacz.
Totalnie
nieprzytomny ruszyłem się z łóżka, obudzony przez wszechobecne
kroki Gerarda i małych stópek, ubranych w różowe skarpety i
włóczących się wszędzie za moim chłopakiem. Wszedłem do
kuchni, a mój wzrok zawisł na małej blondwłosej dziewczynce,
która trzymała w rękach tosta i z wesołą miną go chrupała,
rzucając okruszki na wszystkie strony kuchni. Moje oczy zamykały
się, nawet kiedy stałem, więc powłóczyłem nogami do ekspresu i
włączyłem go w celu zrobienia kawy. Standardowo, jak co rano
wyjąłem papierosa i zapaliłem go, ciesząc się, że chociaż ta
trucizna nigdy mnie nie opuści.
- Nie pal- rozkazał
czarnowłosy, który właśnie stanął w progu. Zignorowałem go i
wyszedłem do naszej sypialni. W niej otworzyłem okno i usiadłem,
mało wygodnie na parapecie, patrząc na miasto. Nasze mieszkanie
było tak położone, że kiedy wyglądałem przez którekolwiek z
okien zawsze widziałem Nowy York w formie pięknej panoramy.
Czasem, tak właśnie siadałem sobie na tym wąskim kawałku w oknie
i patrzyłem tępo na idących chodnikiem ludzi, jadące ulicą
samochody i znajdujące się naprzeciw okna innych mieszkań.
- Frank, idź do
Meggie. - Gerard stanął w drzwiach pokoju i w tym momencie miałem
ochotę zestrzelić go jakąś wyrafinowaną wyrzutnią rakietową.
Co on sobie myśli. On wziął sobie dziecko do opieki to niech się
teraz bawi i pilnuje żeby się biedna tostem nie zabiła.
- Nie mogę teraz-
odpowiedziałem, jakby mój umysł znajdował się na poziomie tej
kilkuletniej dziewczynki. Chwilę później usłyszałem ciężkie
kroki i nawet nie odwracając się do drzwi wiedziałem, że bruneta
już tam nie ma. Znów foch i to po obu stronach. Ale na jaką
cholerę od wziął to dziecko?!
A było już tak
pięknie, to nie musiało nam się wpierdolić to coś z różowymi
skarpetami w nasze życie.
Wróciłem do
kuchni może pół godziny po ty m, gdy Gerard mnie o to poprosił.
Chłopak siedział zaspany i patrzył przytępionym wzrokiem na
małego człowieczka, rysującego po naszych gazetach. Blondynka
śmiała się i wymachiwała pulchnymi rączkami, kiedy ja miałem
ochotę wyrzucić ją za okno, albo chociaż zamknąć w szafie.
Niestety nic z tego nie wchodziło w grę. Nie miałem też pojęcia
dlaczego Gee chciał żebym zajął się tym bachorem. Przecież sam
tu był...
- O łaskawie
przyszedłeś. Mogę już iść, czy nie dasz sobie z nią rady przed
godzinę?- zapytał, patrząc na mnie z nadzieją. Po raz pierwszy
nie miałem ochoty strzelić focha i znów się kłócić.
- Dam sobie radę..
A gdzie idziesz?- w momencie kiedy zadałem to pytanie, jego oczy
rozbłysły. Wstał i podszedł do mnie.
- Wyobraź sobie,
ze któregoś dnia spotkałem swoją starą koleżankę ze studiów.
Prowadzi galerię sztuki nowoczesnej i chciała żebym przyniósł
jej parę prac. Stwierdziła, że ma ochotę zrobić wystawę
promującą komiksy.. No i się z nią dziś umówiłem, zeby pokazać
parę moich rysunków- był cały taki słodko uśmiechnięty.
Nareszcie Gerard w swoim żywiole. Dawno nie widziałem go
rysującego. Ostatnimi czasy zapuścił się i w sztuce i w samym
swoim wyglądzie. Do tej pory nie mogę wyprzeć z głowy widoku jego
jako praktykanta plastycznego u nas w szkole. Nadal nie mam pojęcia
co on tam robił i po jaką cholerę była mu ta szkoła, ale chyba
nigdy nie trafiło mi się coś lepszego. Ahh, ta jego sylwetka... w
ciasnych rurkach i dopasowanych koszulach, a do tego szare oczy
rozglądające się po klasie za zegarem. To był mój ideał...
który teraz wyglądał... gorzej.
- Dobra, to spadam-
zakomunikował i czule pocałował moje usta. Dziewczynka siedząca
przy stole zlustrowała nas wzrokiem, po czym wróciła do mazania po
jakiejś prezenterce telewizyjnej. Eh, ma dziecko zabawę. Mam
nadzieję, że wysiedzi tak najbliższą godzinę.
Kiedy Gerard
wyszedł, padłem na kanapę z myślą, że dziecko sobie poradzi a
ja poleżę. Układ stulecie, tyle powiem.
-Ej- usłyszałem
piskliwy głosik i jakąś małą, ciepłą rączkę na mojej nodze.
Natychmiast ocknąłem się i podniosłem powieki. Wielkie,
niebieskie oczyska blondynki łypały na moją twarz i czekały na
jakąś reakcję.
-Czego chcesz?-
zapytałem, jak zwykle do każdego mało przyjemnie.
-Glodna..-
wysepleniła mała. Podniosłem leniwe ciało i poszedłem kilka
kroków do kuchni.
W lodówce nie
było nic, poza jedną niewinną, zbyt starą sałatą lodową, którą
mógłbym wypieprzyć za okno.
- Musimy iść do
sklepu- zajęczałem, zrezygnowany. Mógł chociaż zakupy zrobić,
matoł jeden. On kiedyś odpracuje wszystko co mi zrobił.
Meggie była
niesamowicie uradowana faktem, że za kilka minut odbędzie
fascynującą podróż do pobliskiego supermarketu. Ubrała się w
zawrotnym tempie i wesoła stanęła pod drzwiami, kiedy ja dopiero
wciągałem na nogę pierwszego trampka. Zarzuciłem skórzaną
kurtkę na t-shirt, który miałem na sobie i pociągnąłem małą
za sobą.
Najchętniej to
zostawiłbym ją tu gdzieś po drodze, ale może jakoś damy radę.
Według wspaniałych obliczeń Gerarda zostało mi jeszcze 40 minut
bycia niańką.
Wciągnąłem
jakoś to dziecko, zafascynowane automatem z kolorowymi piłeczkami,
do sklepu. Miałem szczerą nadzieję, że zakupy pójdą szybko i
bezproblemowo. Jaka szkoda, ze się myliłem...
Blondyneczka latała
po całym sklepie wykrzykując entuzjastycznie w stronę każdej z
czekolad i paczki cukierków, kiedy ja, nie interesując się tym
szatańskim stworzeniem, wrzucałem do koszyka płatki, pieczywo,
ciekawe warzywka i karton mleka. W pewnym momencie przestałem
słyszeć pisk dziecka. Nerwowo obróciłem się wokół własnej
osi, i masz... zgubiłem dziecko. Ja wiem, ze jestem mistrzem, ale
żeby ZGUBIĆ DZIECKO?!
- Meggie!-
zawołałem tak parę razy, przechodząc przez alejki w sklepie, ale
dziecko jakby wsiąkło. Co za potwór?
Patrzyłem jeszcze
parę razy między półkami ale dziecka nie było nigdzie. Popytałem
nawet kilku pracowników i klientów sklepu, aż w końcu jedna
starsza kobieta wskazała na biegającą na zewnątrz małą istotkę
w żółtym płaszczyku. Hasała sobie wesoło niczym jednorożec po
parkingu pełnym samochodów. Nie mając pojęcia jak to zrobiła,
wybiegłem ze sklepu i załapałem dziecko, zręcznie wrzucając je
na własne ręce i tak zaniosłem ją znów do supermarketu i
dokończyłem zakupy.
Wyszliśmy ze
sklepu, a wesoła istotka znów latała w tą i z powrotem, kiedy ja
- biedaczek nie mogłem poskromić jej energii. Planowo Gerard
powinien być już w domu, ale szczerze wątpiłem w trafność tego
przypuszczenia. On nigdy nie przychodził na czas.
I właśnie ten
jego cholerny brak punktualności zmusił mnie do siedzenia z różowym
bachorem aż do momentu, kiedy i ja i to coś polegliśmy zmęczeni
na kanapie. To takie smutne, że mam wytrzymałość kilkulatki.
- Frank? Frank,
gdzie jest Meggie?!- spanikowany głos Gerarda dobiegł moich uszu w
bardzo powolnym tempie. Kompletnie nie mogłem skojarzyć o co
chłopakowi chodzi. Stał nade mną z zatroskaną miną, ale to nie o
mnie się martwił. Mruknąłem coś, ze nie wiem, nadal nie wiedząc
co się dzieje. No cóż bywa. Tak to jest jak się pytasz o coś pół
przytomnego człowieka. W końcu czarnowłosy potwór chwycił mnie
za ramiona i potrząsnął mną tak mocno, że natychmiast ustawiłem
swoje ciało do pozycji pionowej, stając centralnie przed jego
wkurwioną twarzą.
No fajnie, będzie
wpierdol.
Zgubiłem dziecko
po raz drugi.... jednego dnia.
- Ehm.. Spała tu
jeszcze jakiś czas temu, a potem.... nie wiem, może poszła do ...
- Ale czemu
zasnąłeś?- cóż za ciekawe pytanie panie Way. Ja rozumiem, że
nie skończył pan studiów, ale rzeczy związane z życiem
codziennym mógłby pan ogarniać, chociaż na poziomie podstawowym.
Nie odpowiedziałem na jego pytanie i od razu poszedłem do naszej
sypialni. Mała dziewczynka leżała spokojnie na naszym łóżku z
zamkniętymi oczami. Spojrzałem triumfalnie na mojego chłopaka i
wróciłem na kanapę. Spóźnił się 3 godziny i myśli, że ja na
niego posłusznie czekać będę. Ten człowiek ma jakiś problem ze
swoim światopoglądem.
Zauważyłem
jeszcze jedną i to przykrą rzecz. Czemu my się ostatnio tylko
kłócimy? Wiecznie któryś z nas robi coś nie tak jak trzeba...
Miałem dość
wszystkiego co mnie otaczało, kolejnego debilnego filmy, lecącego w
telewizji, Gerarda, który siedział obok mnie i pił soczek z
niebieskiej szklanki.. Wszystko nagle zaczęło mnie irytować, a już
szczególnie fakt, że muszę spać na kanapie, lub z małym
dzieckiem leżącym na miejscu mojego chłopaka. Wstałem z kanapy i
chwilę później padłem na łóżko obok blond potwora.
- Przecież to
dziecko potrzebuje sensownej opieki. Czy ty naprawdę twierdzisz, że
zostawianie Meggie z Frankiem jest dobrym pomysłem? Boże on nawet
tobie mózg już zniszczył.- westchnęła kobieta, której znajomi
mi głos, wyrwał mnie ze snu.
Moja matka...
Co ona tu do
cholery robi?!
- Frank, wstawaj!-
krzyknęła i pociągnęła mnie za rękę do góry. Nie pamiętam
żeby ktoś mnie tak obudził od czasów liceum. Ta kobieta została
zesłana na ziemię by najpierw mnie począć a następnie zgnębić
na wszystkie sposoby... Odkryłem to już dawno.
Jęknąłem, stając
na ziemi i sięgnąłem po papierosy.- Przy dziecku będziesz palił?
Zgłupiałeś? Oddaj to – wyrwała mi paczkę czerwonych Marlboro i
wsadziła ją do swojej kieszeni. W tym momencie w mojej wyobraźni
pojawiła się piękna wizja toczącej się po podłodze głowy.
- Mama- wyjęczałem
z lekką dozą słodyczy w głosie- co tu robisz?- przytuliłem moją
rodzicielkę, po czym podreptałem za nią do kuchni.
- Muszę uratować
biedną dziewczynkę przed zagładą- wyjaśniła spokojnie i
uśmiechnęła się promiennie do blondyneczki stojącej w kolejnej,
pastelowo różowej sukience.
- Gerard masz
papierosy?- odezwałem się błagalnym tonem do bruneta. Ten obrzucił
mnie współczującym spojrzeniem i obejmując w pasie pociągnął
do drzwi. Złapał jedną z kurtek i wyszedł poza budynek.
Usiedliśmy na schodku, Gerard podał mi papierosa i położył mi
głowę na ramieniu.
- Przepraszam-
wyszeptał- Nie było mnie wczoraj tak długo, bo po prostu musiałem
ustalić sporo. Ale wierz mi, było warto.. A co do Meggie to pewnie
nie zabawi u nas zbyt długo- wyjaśnił i zamilkł.
Może nie będzie tak źle?
A jeżeli dalej Meggie będzie tak
piszczącą istotą, zaczynamy budowę schronu.
Tylko Ty i ja
dopóki nie skończą się nam zapasy jedzenia.
Aktualnie to nie wiem co gorsze.
___________________________________________
Chujowo...
Omg, mała mnie rozwaliła XD Nawet nie próbuj przestawać pisać, bo.. Bo będzie źle! No. D:<
OdpowiedzUsuńKOBIETO, TO CIEKNIE ZAJEBISTOŚCIĄ, SPRÓBUJ TYLKO PRZERWAĆ, NIE POZWALAM, BĘDĘ STRAJKOWAĆ!
OdpowiedzUsuńEj To jest super. Pisanie tego opowiadania wychodzi ci na levelu zwanym zajebiozą :3 Nie chcę tylko, żeby oni się tak kłócili, bo... bo będzie źle xD Jest super, a jak chcesz pisać coś bardziej poważnego,to możesz dokańczać Give me a reason, bo też niezwykle mi się podobało :) Ja tam pochłonę wszystko co napiszesz :3
OdpowiedzUsuń-> red like a blood <-
Ta mała jest świetna! XD W dodatku to franiowe nie ogarnięcie <3 Jezuniu, naprawdę przez te twoje teksty można paść ze śmiechu 8D
OdpowiedzUsuńMeggie rządzi! Hah <3 Chciałabym mieć taką córkę...Albo lepiej nie xD Kocham twoje rozdziały. Zawsze poprawisz mi humor swoimi tekstami :D Przeważnie cieszę się do monitora i przez cały następny dzień ;] Kocham to :D Dodawaj szybciutko, bo już się nie mogę doczekać ;]
OdpowiedzUsuńZapraszam przy okazji do mnie :P