wtorek, 30 października 2012

Could you make me kiss you? #2: ROZDZIAŁ SZÓSTY

To jakiś koszmar.
Siedzę kolejny dzień w domu, chce mi się pisać... ale już nie to.
Mam autentycznie dość tego chujowego opowiadania i najprawdopodobniej z nim skończę.
Może to i dziwne i pewnie mi nie wyjdzie, ale mam ochotę na coś poważniejszego, chociaż po doświadczeniu z Live & Breath mam wrażenie, ze raczej powinnam wgl skończyć z pisaniem :/
_________________________________________

Zaczynam budowę bunkra. Nie ma przebacz.


Totalnie nieprzytomny ruszyłem się z łóżka, obudzony przez wszechobecne kroki Gerarda i małych stópek, ubranych w różowe skarpety i włóczących się wszędzie za moim chłopakiem. Wszedłem do kuchni, a mój wzrok zawisł na małej blondwłosej dziewczynce, która trzymała w rękach tosta i z wesołą miną go chrupała, rzucając okruszki na wszystkie strony kuchni. Moje oczy zamykały się, nawet kiedy stałem, więc powłóczyłem nogami do ekspresu i włączyłem go w celu zrobienia kawy. Standardowo, jak co rano wyjąłem papierosa i zapaliłem go, ciesząc się, że chociaż ta trucizna nigdy mnie nie opuści.
- Nie pal- rozkazał czarnowłosy, który właśnie stanął w progu. Zignorowałem go i wyszedłem do naszej sypialni. W niej otworzyłem okno i usiadłem, mało wygodnie na parapecie, patrząc na miasto. Nasze mieszkanie było tak położone, że kiedy wyglądałem przez którekolwiek z okien zawsze widziałem Nowy York w formie pięknej panoramy. Czasem, tak właśnie siadałem sobie na tym wąskim kawałku w oknie i patrzyłem tępo na idących chodnikiem ludzi, jadące ulicą samochody i znajdujące się naprzeciw okna innych mieszkań.
- Frank, idź do Meggie. - Gerard stanął w drzwiach pokoju i w tym momencie miałem ochotę zestrzelić go jakąś wyrafinowaną wyrzutnią rakietową. Co on sobie myśli. On wziął sobie dziecko do opieki to niech się teraz bawi i pilnuje żeby się biedna tostem nie zabiła.
- Nie mogę teraz- odpowiedziałem, jakby mój umysł znajdował się na poziomie tej kilkuletniej dziewczynki. Chwilę później usłyszałem ciężkie kroki i nawet nie odwracając się do drzwi wiedziałem, że bruneta już tam nie ma. Znów foch i to po obu stronach. Ale na jaką cholerę od wziął to dziecko?!
A było już tak pięknie, to nie musiało nam się wpierdolić to coś z różowymi skarpetami w nasze życie.
Wróciłem do kuchni może pół godziny po ty m, gdy Gerard mnie o to poprosił. Chłopak siedział zaspany i patrzył przytępionym wzrokiem na małego człowieczka, rysującego po naszych gazetach. Blondynka śmiała się i wymachiwała pulchnymi rączkami, kiedy ja miałem ochotę wyrzucić ją za okno, albo chociaż zamknąć w szafie. Niestety nic z tego nie wchodziło w grę. Nie miałem też pojęcia dlaczego Gee chciał żebym zajął się tym bachorem. Przecież sam tu był...
- O łaskawie przyszedłeś. Mogę już iść, czy nie dasz sobie z nią rady przed godzinę?- zapytał, patrząc na mnie z nadzieją. Po raz pierwszy nie miałem ochoty strzelić focha i znów się kłócić.
- Dam sobie radę.. A gdzie idziesz?- w momencie kiedy zadałem to pytanie, jego oczy rozbłysły. Wstał i podszedł do mnie.
- Wyobraź sobie, ze któregoś dnia spotkałem swoją starą koleżankę ze studiów. Prowadzi galerię sztuki nowoczesnej i chciała żebym przyniósł jej parę prac. Stwierdziła, że ma ochotę zrobić wystawę promującą komiksy.. No i się z nią dziś umówiłem, zeby pokazać parę moich rysunków- był cały taki słodko uśmiechnięty. Nareszcie Gerard w swoim żywiole. Dawno nie widziałem go rysującego. Ostatnimi czasy zapuścił się i w sztuce i w samym swoim wyglądzie. Do tej pory nie mogę wyprzeć z głowy widoku jego jako praktykanta plastycznego u nas w szkole. Nadal nie mam pojęcia co on tam robił i po jaką cholerę była mu ta szkoła, ale chyba nigdy nie trafiło mi się coś lepszego. Ahh, ta jego sylwetka... w ciasnych rurkach i dopasowanych koszulach, a do tego szare oczy rozglądające się po klasie za zegarem. To był mój ideał... który teraz wyglądał... gorzej.
- Dobra, to spadam- zakomunikował i czule pocałował moje usta. Dziewczynka siedząca przy stole zlustrowała nas wzrokiem, po czym wróciła do mazania po jakiejś prezenterce telewizyjnej. Eh, ma dziecko zabawę. Mam nadzieję, że wysiedzi tak najbliższą godzinę.
Kiedy Gerard wyszedł, padłem na kanapę z myślą, że dziecko sobie poradzi a ja poleżę. Układ stulecie, tyle powiem.
-Ej- usłyszałem piskliwy głosik i jakąś małą, ciepłą rączkę na mojej nodze. Natychmiast ocknąłem się i podniosłem powieki. Wielkie, niebieskie oczyska blondynki łypały na moją twarz i czekały na jakąś reakcję.
-Czego chcesz?- zapytałem, jak zwykle do każdego mało przyjemnie.
-Glodna..- wysepleniła mała. Podniosłem leniwe ciało i poszedłem kilka kroków do kuchni.
W lodówce nie było nic, poza jedną niewinną, zbyt starą sałatą lodową, którą mógłbym wypieprzyć za okno.
- Musimy iść do sklepu- zajęczałem, zrezygnowany. Mógł chociaż zakupy zrobić, matoł jeden. On kiedyś odpracuje wszystko co mi zrobił.
Meggie była niesamowicie uradowana faktem, że za kilka minut odbędzie fascynującą podróż do pobliskiego supermarketu. Ubrała się w zawrotnym tempie i wesoła stanęła pod drzwiami, kiedy ja dopiero wciągałem na nogę pierwszego trampka. Zarzuciłem skórzaną kurtkę na t-shirt, który miałem na sobie i pociągnąłem małą za sobą.
Najchętniej to zostawiłbym ją tu gdzieś po drodze, ale może jakoś damy radę. Według wspaniałych obliczeń Gerarda zostało mi jeszcze 40 minut bycia niańką.
Wciągnąłem jakoś to dziecko, zafascynowane automatem z kolorowymi piłeczkami, do sklepu. Miałem szczerą nadzieję, że zakupy pójdą szybko i bezproblemowo. Jaka szkoda, ze się myliłem...
Blondyneczka latała po całym sklepie wykrzykując entuzjastycznie w stronę każdej z czekolad i paczki cukierków, kiedy ja, nie interesując się tym szatańskim stworzeniem, wrzucałem do koszyka płatki, pieczywo, ciekawe warzywka i karton mleka. W pewnym momencie przestałem słyszeć pisk dziecka. Nerwowo obróciłem się wokół własnej osi, i masz... zgubiłem dziecko. Ja wiem, ze jestem mistrzem, ale żeby ZGUBIĆ DZIECKO?!
- Meggie!- zawołałem tak parę razy, przechodząc przez alejki w sklepie, ale dziecko jakby wsiąkło. Co za potwór?
Patrzyłem jeszcze parę razy między półkami ale dziecka nie było nigdzie. Popytałem nawet kilku pracowników i klientów sklepu, aż w końcu jedna starsza kobieta wskazała na biegającą na zewnątrz małą istotkę w żółtym płaszczyku. Hasała sobie wesoło niczym jednorożec po parkingu pełnym samochodów. Nie mając pojęcia jak to zrobiła, wybiegłem ze sklepu i załapałem dziecko, zręcznie wrzucając je na własne ręce i tak zaniosłem ją znów do supermarketu i dokończyłem zakupy.
Wyszliśmy ze sklepu, a wesoła istotka znów latała w tą i z powrotem, kiedy ja - biedaczek nie mogłem poskromić jej energii. Planowo Gerard powinien być już w domu, ale szczerze wątpiłem w trafność tego przypuszczenia. On nigdy nie przychodził na czas.
I właśnie ten jego cholerny brak punktualności zmusił mnie do siedzenia z różowym bachorem aż do momentu, kiedy i ja i to coś polegliśmy zmęczeni na kanapie. To takie smutne, że mam wytrzymałość kilkulatki.
- Frank? Frank, gdzie jest Meggie?!- spanikowany głos Gerarda dobiegł moich uszu w bardzo powolnym tempie. Kompletnie nie mogłem skojarzyć o co chłopakowi chodzi. Stał nade mną z zatroskaną miną, ale to nie o mnie się martwił. Mruknąłem coś, ze nie wiem, nadal nie wiedząc co się dzieje. No cóż bywa. Tak to jest jak się pytasz o coś pół przytomnego człowieka. W końcu czarnowłosy potwór chwycił mnie za ramiona i potrząsnął mną tak mocno, że natychmiast ustawiłem swoje ciało do pozycji pionowej, stając centralnie przed jego wkurwioną twarzą.
No fajnie, będzie wpierdol.
Zgubiłem dziecko po raz drugi.... jednego dnia.
- Ehm.. Spała tu jeszcze jakiś czas temu, a potem.... nie wiem, może poszła do ...
- Ale czemu zasnąłeś?- cóż za ciekawe pytanie panie Way. Ja rozumiem, że nie skończył pan studiów, ale rzeczy związane z życiem codziennym mógłby pan ogarniać, chociaż na poziomie podstawowym. Nie odpowiedziałem na jego pytanie i od razu poszedłem do naszej sypialni. Mała dziewczynka leżała spokojnie na naszym łóżku z zamkniętymi oczami. Spojrzałem triumfalnie na mojego chłopaka i wróciłem na kanapę. Spóźnił się 3 godziny i myśli, że ja na niego posłusznie czekać będę. Ten człowiek ma jakiś problem ze swoim światopoglądem.
Zauważyłem jeszcze jedną i to przykrą rzecz. Czemu my się ostatnio tylko kłócimy? Wiecznie któryś z nas robi coś nie tak jak trzeba...
Miałem dość wszystkiego co mnie otaczało, kolejnego debilnego filmy, lecącego w telewizji, Gerarda, który siedział obok mnie i pił soczek z niebieskiej szklanki.. Wszystko nagle zaczęło mnie irytować, a już szczególnie fakt, że muszę spać na kanapie, lub z małym dzieckiem leżącym na miejscu mojego chłopaka. Wstałem z kanapy i chwilę później padłem na łóżko obok blond potwora.
- Przecież to dziecko potrzebuje sensownej opieki. Czy ty naprawdę twierdzisz, że zostawianie Meggie z Frankiem jest dobrym pomysłem? Boże on nawet tobie mózg już zniszczył.- westchnęła kobieta, której znajomi mi głos, wyrwał mnie ze snu.
Moja matka...
Co ona tu do cholery robi?!
- Frank, wstawaj!- krzyknęła i pociągnęła mnie za rękę do góry. Nie pamiętam żeby ktoś mnie tak obudził od czasów liceum. Ta kobieta została zesłana na ziemię by najpierw mnie począć a następnie zgnębić na wszystkie sposoby... Odkryłem to już dawno.
Jęknąłem, stając na ziemi i sięgnąłem po papierosy.- Przy dziecku będziesz palił? Zgłupiałeś? Oddaj to – wyrwała mi paczkę czerwonych Marlboro i wsadziła ją do swojej kieszeni. W tym momencie w mojej wyobraźni pojawiła się piękna wizja toczącej się po podłodze głowy.
- Mama- wyjęczałem z lekką dozą słodyczy w głosie- co tu robisz?- przytuliłem moją rodzicielkę, po czym podreptałem za nią do kuchni.
- Muszę uratować biedną dziewczynkę przed zagładą- wyjaśniła spokojnie i uśmiechnęła się promiennie do blondyneczki stojącej w kolejnej, pastelowo różowej sukience.
- Gerard masz papierosy?- odezwałem się błagalnym tonem do bruneta. Ten obrzucił mnie współczującym spojrzeniem i obejmując w pasie pociągnął do drzwi. Złapał jedną z kurtek i wyszedł poza budynek. Usiedliśmy na schodku, Gerard podał mi papierosa i położył mi głowę na ramieniu.
- Przepraszam- wyszeptał- Nie było mnie wczoraj tak długo, bo po prostu musiałem ustalić sporo. Ale wierz mi, było warto.. A co do Meggie to pewnie nie zabawi u nas zbyt długo- wyjaśnił i zamilkł.


Może nie będzie tak źle?
A jeżeli dalej Meggie będzie tak piszczącą istotą, zaczynamy budowę schronu.
Tylko Ty i ja dopóki nie skończą się nam zapasy jedzenia.
Aktualnie to nie wiem co gorsze.
___________________________________________
Chujowo...

5 komentarzy:

  1. Omg, mała mnie rozwaliła XD Nawet nie próbuj przestawać pisać, bo.. Bo będzie źle! No. D:<

    OdpowiedzUsuń
  2. KOBIETO, TO CIEKNIE ZAJEBISTOŚCIĄ, SPRÓBUJ TYLKO PRZERWAĆ, NIE POZWALAM, BĘDĘ STRAJKOWAĆ!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ej To jest super. Pisanie tego opowiadania wychodzi ci na levelu zwanym zajebiozą :3 Nie chcę tylko, żeby oni się tak kłócili, bo... bo będzie źle xD Jest super, a jak chcesz pisać coś bardziej poważnego,to możesz dokańczać Give me a reason, bo też niezwykle mi się podobało :) Ja tam pochłonę wszystko co napiszesz :3

    -> red like a blood <-

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta mała jest świetna! XD W dodatku to franiowe nie ogarnięcie <3 Jezuniu, naprawdę przez te twoje teksty można paść ze śmiechu 8D

    OdpowiedzUsuń
  5. Meggie rządzi! Hah <3 Chciałabym mieć taką córkę...Albo lepiej nie xD Kocham twoje rozdziały. Zawsze poprawisz mi humor swoimi tekstami :D Przeważnie cieszę się do monitora i przez cały następny dzień ;] Kocham to :D Dodawaj szybciutko, bo już się nie mogę doczekać ;]
    Zapraszam przy okazji do mnie :P

    OdpowiedzUsuń