So long and goodnight (oneshot)


Ładnie proszę o komentarz, jeśli ktoś przeczyta. Mam nadzieję, że nie jest tak źle. Enjoy :>
_________________________________________________________


Tłum ludzi. Wszyscy czarni, smutni. Pogrążeni w rozpaczy i przytłoczeni smutkiem. Wśród nich ja- bardziej nieszczęśliwy niż wszyscy razem tu zebrani. Nadzieja i sens do życia pogrzebane wraz z kobietą, która nauczyła mnie jak patrzeć na świat przez pryzmat sztuki i piękna. Już nigdy nie usłyszę jak mnie chwali. Nigdy nie usłyszę, gdy krytykuje lub nawet woła mnie na obiad.  Na zawsze zamilkła zabierając ze sobą całą radość, jaką wniosła do mojego życia teraz przepełnionego łzami i żalem. Jak miałem żyć dalej, kiedy nie było jej przy mnie? Wiedziałem, że już nigdy nie będę taki, jaki byłem przy niej. Mój cały świat pełen wspomnień i scen z nią związanych, zamknięty został na zawsze w mojej głowie. Tylko ona wiedziała o mnie wszystko, jednak zabrała to ze sobą i zamknęła wraz ze swoim ciałem w trumnie. ‘Elena Way’ Spojrzałem na marmurową tablicę, ‘Czemu? Czemu mi ją do cholery zabrałeś?’ wierzyłem, że ktoś kieruje tym światem i nienawidziłem go z całego serca. Jak można tak po prostu odebrać człowiekowi to, co dla niego najważniejsze?
Było ciemno, wokół puste alejki i palące się znicze i wśród tej scenerii ja- samotny, rozbity na miliony kawałków, smutny, zawiedziony. Bez perspektyw na dalsze życie, siedzę tu i piszę, rysuję, chcąc spędzić z nią jeszcze chwilę. Nawet ostatnią…
- Przeziębisz się- ktoś brutalnie wdarł się do mojego świata, przerywając piękną ciszę. Odwróciłem głowę i spojrzałem w miodowe oczy.
- Dam sobie radę- powiedziałem i odwróciłem się do nagrobka. Po moich policzkach ściekła stróżka ciepłej słonej wody. Chłopak usiadł obok i objął mnie ramieniem. Przecież mnie nie znał. Kto z ludzi na tym świecie, tak zwyczajnie, bezinteresownie pomaga drugiemu człowiekowi?
- Kto to?- zapytał szatyn.
- Jedyna osoba, która kiedykolwiek doceniła moje starania. Odkryła we mnie talent. Nauczyła żyć. A teraz nie ma jej. Odeszła…- wyraz twarzy chłopaka wskazywał na to, że mnie rozumie. Po jego twarzy pociekła błyszcząca łza. Jeszcze mocnie przytulił mnie do siebie.
- Jest w tobie- stwierdził szeptem. Popatrzyłem na niego lekko zdezorientowany.- Przekazała ci wszystko, co miała w sobie, po to byś kontynuował to, co ona zaczęła. Gerard, nie możesz teraz tak po prostu zwątpić- szatyn zachowywał się jak wyrocznia. Mówił jakby był aniołem zesłanym do mnie. Może był..
- Skąd wiesz jak mam na imię?- zapytałem przerażony.
- Widziałem na jednym z rysunków… Podpisałeś się- posłał mi miękki uśmiech.- Wstawaj. Zimno jest, a chyba nie chcesz się rozchorować?- pokiwałem przecząco głową.
- Nie mogę jej zostawić- wyszeptałem.
- Nie zostawisz. Zawsze będzie przy tobie, rozumiesz?- Mimowolnie wstałem z ziemi i poszedłem na chłopakiem.
- Ja jestem Frank- powiedział po długiej chwili milczenia.
- Co tu robisz?
- Odwiedzam rodziców.- wyszeptał. – Zginęli dwa lata temu… - Chłopak poprowadził mnie do starej kamienicy. Cały czas szedłem za nim, po wąskich starych schodach. Doszliśmy na samą górę. Frank otworzył zniszczone drewniane drzwi i zaprosił mnie do środka ciemnego pomieszczenia. Zapalił małą lampkę, która oświetliła mały kawałek dziwnego pokoju. Wszystkie poniszczone ściany oklejone były plakatami, zdjęciami, wycinkami z gazet. W rogu, zaraz obok lampki leżał materac służący za łóżko, a kawałek dalej biała gitara, Tylko tyle widziałem… Brunet pokazał na łóżko. Usiadłem więc i rozglądałem się dookoła.
- Mieszkasz tu?
- Miałem do wyboru, ukryć się tu, lub spędzić resztę życia w przytułku dla sierot- odpowiedział obojętnie.- Mogę nam zrobić ciepłe kakao- zaproponował. Przytaknąłem, a po chwili chłopak zniknął w ciemności. Zobaczyłem iskrę i za chwilę, pokój rozświetliło światło ze świecy.- W dzień jest tu dużo przyjemniej- stwierdził. Moje oczy przyzwyczaiły się już do panującego tu półmroku i zacząłem dostrzegać nowe kawałki mieszkania. W samym rogu stała mała kuchenka gazowa i stolik oraz stara lodówka. Kawałek dalej znajdowały się drzwi, zapewne od łazienki. Plakaty pokrywały wszystkie ściany. Nie było pustego miejsca, nawet najmniejsza dziura zaklejona była jakimś obrazkiem lub wycinkiem z gazety. Bałagan i półmrok panujący w całym pomieszczeniu nadawał temu miejscu niesamowity klimat.
- Proszę- Frank podał mi kubek z gorącym napojem. Posłałem mu wdzięczny uśmiech i upiłem trochę kakao.- No cóż, łóżko mam dość małe ale mam nadzieję, że nie będzie tak źle. Zaraz znajdę jakiś koc- skwitował i poniósł się z łóżka.
- Nie chcę ci robić problemu…
- To nie jest problem. Wiesz jak długo nie gadałem z nikim… Mam już dość samotnego siedzenia na szarym strychu. Masz- podał koc i znów usiadł obok mnie. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Moją uwagę przykuła dość pokaźna kolekcja komiksów, leżąca obok gitary.
- Mogę?- zapytałem patrząc na książeczki. Skinął głową z uśmiechem.
- To mój ulubiony- pokazał jeden z komiksów.
Po godzinie wspólnego siedzenia, wiedzieliśmy prawie wszystko o naszych zainteresowaniach, lecz byliśmy zbyt zmęczeni by kontynuować rozmowę. Polegliśmy na jednym materacu, przykryci cienkim szarym kocem.
Obudził mnie szept chłopaka.
- Chcesz kawę?-usłyszałem siche pytanie. Mimowolnie przytaknąłem i po chwili dostałem kubek pełen aromatycznego napoju. Natychmiast wypiłem całą jego zawartość i z uśmiechem odstawiłem naczynie na podłogę.- Jeszcze?- pokiwałem przecząco głową- Dziś też idziesz do babci?
- Mhm…
- Mogę iść z tobą?
- Pewnie.- uśmiechnąłem się do niego. Przy Franku czułem się tak swobodnie i dobrze. Nie wierzyłem że znamy się dopiero niecały dzień. Nie chciałem wracać do domu. Nie maiłem ochoty znów patrzeć na pijanych rodziców. Mikey już dawno wyprowadził się do ciotki, a ja mieszkałem z babcią. Jednak po jej śmierci nie mogłem zostać sam w tamtym mieszkaniu. Musiałem wrócić do rodziców.
                Siedzieliśmy przy grobie Eleny prawie dwie godziny, cały czas rozmawiając o wszystkim co wpadło nam do głowy. Ludzie przechodzący obok, patrzyli się na nas ze  zdziwieniem, lecz my nie zwracaliśmy na to uwagi.
- Musisz wracać do domu?- szatyn spojrzał swoimi miodowymi oczami prosto w moje.
- Chciałbym móc nnie wracać- stwierdziłem ze smutkiem, gdy szliśmy w stronę wyjścia.
- To zostań u mnie. Może wykombinujemy jeszcze jakieś miejsce do spania- chłopak natychmiast się rozpromienił i przyspieszył kroku. Uśmiechnąłem się do chłopaka na znak że bardzo mi pasuje jego propozycja i ruszyłem za nim prosto do cmentarnej bramy.
                Po paru godzinach zastanawiania się gdzie mógłbym spać, nie wymyśliliśmy kompletnie nic. Stanęło na tym, że znów spędzimy noc w jednym małym łóżku, pod jednym cienkim kocem, ale jakoś żadnemu z nas to nie przeszkadzało.
             
                Mieszkałem z Frankiem już tydzień. Codziennie odwiedzaliśmy moją babcię, rozmawiając jakbyśmy wcale nie przebywali n cmentarzu, a ponieważ były wakacje, mogliśmy spędzać razem idealnie całe dnie nie przejmując się szkołą.
- Gerard…- szatyn popatrzył mi prosto w oczy, jakby chciał wyczytać o czym myślę- może to głupie ale… kocham cię- szczerze mówiąc jego słowa wcale mnie nie zdziwiły. Tez go kochałem. Wiedziałem to. Nie zastanawiając się dłużej nad odpowiedzą, po prostu złożyłem na ustach chłopaka delikatny pocałunek, po czym spojrzałem mu w oczy. Uśmiechnął się promiennie i objął mnie ramieniem.
                Znów wróciliśmy razem do starej kamienicy. Wdrapaliśmy się na samą górę i gdy wreszcie pchnęliśmy zniszczone drzwi, wpiłem się w jego wargi i położyłem chłopaka na łóżku. Całowałem każdy centymetr jego ciała, ciesząc się tą wspaniałą chwilą. Tak dobrze było mi w jego objęciach.
Po pewnym czasie oderwaliśmy się od siebie dysząc, jakbyśmy przebiegli maraton. Frank posłał mi zadowolone spojrzenie i wstał z łóżka. Włożył na siebie bokserki i podszedł do prowizorycznej kuchni, następnie nalewając sobie pełną szklankę wody, którą zaraz odstawił pustą na stół. Założył koszulkę i spodnie, po czym jeszcze raz złożył na moich ustach długi pocałunek.
- Pozwól, że się przejdę- powiedział zamyślony. Skinąłem głową i zobaczyłem już tylko zamykające się drzwi.
Wstałem i wyjrzałem przez niewielkie okno, podziwiając szare niebo. Moim oczom ukazała się twarz tej, która nauczyła mnie dostrzegać piękno, dała nadzieję. Po moim policzku pociekła łza. Nie otarłem jej. Nie płakałem ze smutku czy tęsknoty. Byłem szczęśliwy. Wiedziałem, że jest tuż obok mnie i do końca życia będzie mnie wspierać. Teraz zrozumiałem, że dzień pogrzebu, który wyrysował na moim sercu bolesny ślad, był końcem mojego dotychczasowego istnienia. Myślałem, że już nie będę potrafił normalnie żyć w świecie bez ukochanej osoby, kiedy pojawił się on. Anioł, który otworzył w moim życiu nowy rozdział. Rozdział przepełniony miłością i pięknem. Tak, dla mnie Frank był aniołem, którego zesłano na ziemię specjalnie dla mnie.

2 komentarze:

  1. Jejku, jakie to piękne! Masz świetny styl i po prostu nic więcej, jak tylko pozazdrościć. Oby tak dalej! :D
    Zapraszam również dna mojego bloga. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, to było miłe. Takie... kochane. Potrzebowałam czegoś takiego. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń