poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Could you make me kiss you: ROZDZIAŁ PIĘTNASTY

No i jest piętnastka. Przeprasza, że tak długo, ale jakoś weny brakło. Ciągnąć tego nie będę, więc oto ostatnio rozdział. Endżoj :>
_________________________________________


Koniec. Tak koniec. Zdecydowanie musze coś ze sobą zrobić. Przecież moja matka wcale jeszcze nie umarła, a ja zachowuję się jakbym już ją stracił. Przecież to nie ma sensu.
Franek bierze się w garść i nie ma przebacz.


Zdecydowany na ponowne pójście do szpitala, wstałem od biurka i wrzuciłem zeszyt do szuflady.
Tak, Franuś idzie uperdolić lekarzom łby, a w najlepszym wypadku tylko im wygarnąć.. no dobra niech wam będzie, zapytać się o stan zdrowia jednej z pacjentek. Ale w myślach mogę pozbawić ich głów za pomocą mojej wyimaginowanej broni rodem ze  star warsów, prawda?
- GERARD WYCHODZĘ!- wykrzyknąłem, a ten poderwał się z kanapy i stanął przede mną.
- Nie, nie wychodzisz.- położył mi dłonie na biodrach- wystarczy, że twój tata siedzi tam którąś noc z kolei.
- Ale…
- Cicho- chłopak zatkał mi usta mocnym pocałunkiem. Debil.
- No ale- odsunąłem się od niego- muszę do niej pojechać.- wyplątałem się z jego ramion i sięgnąłem po kurtkę.
- Jezu, myślałem, że przestaniesz gadać. Nigdzie nie jedziesz. Gdyby coś było nie tak zadzwoniliby, rozumiesz?
- No aleeee- właściwie to już nawet nie wiem jak mam zaprotestować.
No i ten brak argumentów zdecydował o moim niepójściu do szpitala. Perfidny potwór zwany potocznie Gerardem, pociągnął mnie  i usadził obok siebie na kanapie. Nie ma to jak robić coś tak produktywnego jak siedzenie przed telewizorem.
- Frankie.. bo widzisz. Tak mi głupio, że ci na głowie siedzę, a przecież mógłbym pojechać do domu..
- Ale ja nie chcę żebyś jechał…
- No właśnie ja też nie chcę… A gdybyśmy tak.. no wiesz…
- No jakoś nie za bardzo..- można jakoś jaśniej proszę pana?
- Emm.. bo tak ostatnio myślałem, że jak skończysz szkołę.. to może byśmy znaleźli jakieś mieszkanie.- czekajcie.. czy on chce wiedzieć czy ja z nim zamieszkam? Tak, tak! Ja już natychmiast!
- Czemu jak skończę szkołę?
- Bo tak to byś nie zdał- stwierdził. Nie chce nic mówić, ale pod tym chyba kryje się pewien podtekst. No nic. Skoro tak, to czekamy do końca szkoły. Ale to okrutne.
- Eee tam- skwitowałem bardzo ambitnie, na co Gee zmniejszył odległość między nami do tego stopnia, że wpił się w moje wargi, wywracając mnie na kanapę plecami. No tak kurde, i przez niego zapomniałem, że miałem iść do szpitala. Ja tam pójdę, nie ma że nie.
- Dobra koniec. Idę do szpitala- wygrzebałem się spod Gerarda i stanąłem przed wieszakiem na ubrania.
- Frank, dobrze ci radzę, wróć tu!- To ma być groźba? A weź spadaj, ja się tak nie bawię.
- A co mi zrobisz….- tu usłyszałem dźwięk dzwoniącego telefonu i pobiegłem do kuchni by dowiedzieć, się któż taki ma mnie ochotę o czymś poinformować.
- Tak, słucham.
- Dzwonię tylko żeby ci powiedzieć, że mama będzie miała operację. Jak wszystko będzie dobrze, to po wybudzeniu, będziesz mógł  przyjechać-tata mówił głosem człowieka tak szczęśliwego, że chyba sam nie ogarniał co się dzieje… Ona nie umrze… Ludzie, znowu będzie jak dawniej? Ja nie wiem, czy moje życie nie może po prostu być normalne tylko ciągle coś się musi spieprzyć, żeby wróciło do dawnego stanu? Nie żeby coś, ale moje życie chyba nie jest do końca normalne.
- Kto dzwonił? Brunet stanął obok i objął mnie w pasie.
- Tata.- no cóż, ja sam do końca nie ogarniałem. To trochę straszne,  ale byłem w pełni przygotowany na to ze moja matka umrze. A tu patrzcie, ona bedzie żyła. .. tak normalnie jak kiedyś. Nie wiem czemu,  nie wiem jak. Na czym będzie polegać operacja też nie wiem. Ja tylko wiem, ze za jakis tydzień znów będę rozpieszczany przez moją mamusie. I tak na być.
No to dziś same dobre wiadomości. I tak totalnie nic się nie spieprzy? Niemożliwe.
Usiadłem więc na kanapie przed telewizorem i skupiłem swój wzrok na zmieniających sie obrazach. Zawsze oglądałem telewizję tak,  że nie miałem pojęcia o co chodzi. Poprostu siedziałem i się patrzyłem. Interesujące, czyż nie?
Za chwile dołączył do mnie Gee i tym sposobem znów przesiedzieliśmy pół dnia gapiąc sie w czarne pudło. W końcu ułożyłem głowę na kolanach mojego księcia i dalej śledziłem losy jakieś bardzo rozgarniętej babki, która stara sie zwrócić na siebie uwagę jakiegoś faceta. Ee tam,  na końcu i tak będzie pocałunek i odjadą w stronę zachodzącego słońca.
W sumie to nadal siedziała mi w głowie wizja wspólnego mieszkania z Gerardem.  Ha,  pamiętam jak gapiłem się na niego na plastyce, wymyślając różne scenariusze mojego dalszego życia. Ale nigdy nie myślałem , że którykolwiek z nich choć w jednej setnej procenta się pełni. A ptrzcie, jednak sie myliłem. I chyba po raz pierwszy cieszę się że w czymś nie miałem racji.
Zastanawiało mnie jeszcze jedno- Ronnie. Tak po prostu odpuścił?
Usłyszałem dzwonek do drzwi i powoli ruszyłam się by powitać gościa. Ciekawe kto to…
E… no dobra nie żeby coś, ale to dziwne.. RONNIE?!
Czy tylko ja mam dziwne wrażenie, że komuś ostro się nudzi, więc postanowił pokierować sobie trochę moim życiem... Nie masz co robić?! Przecież niczyje życie nie jest tak pojebane jak moje.  Czy nie mogę przeżyć jednego dnia bez opowiadania wam wszystkiego?  Taki wiecie, zwykły spokojny dzień spędzony w parku z Gerardem. Czy ja tak wiele wymagam?! No nie wydaje mi się.
- Cześć Frank…-  kolejna rzecz która mnie męczy: po chuj ja zaczynałem z tym gościem. O ile byłoby teraz spokojniej, gdybym z nim nie gadał. Jestem głupi.. ale to już chyba parę razy powtarzałem, więc mam nadzieję, że zdajecie sobie sprawę z tego, że zajmujecie się człowiekiem nie do końca zdrowym psychicznie.
- Cześć. – spojrzałem na chłopaka wymownie. On chyba ogarnie, że chcę żeby mi wytłumaczył po co tu przyszedł?
- Ja… Chciałem przeprosić.
- Aha.. i?
- No i…- zająknął się.
- Kto przyszedł?- naszych uszu dobiegł głos Gerarda. Na ten dźwięk szatyn aż skrzywił się z niezadowolenia. Przecież nie minęło zbyt dużo czasu odkąd go olałem, prawda? No właśnie. To co, on myślał, że ja już nie jestem z moim ukochanym panem prawie artystą? Ojoj, chłopak z ‘wyczuciem’ stylu chyba coś stracił na inteligencji..
- Już nic. Nieważne. Chciałem tylko przeprosić…
-Mhm…
-Frank, po prostu nie chcę się bez sensu kłócić. Brakuje nam ciebie na imprezach i w ogóle.. Rick się o ciebie pytał..- wyrzucił z siebie. No cóż.. Kiedyś było.. całkiem fajnie.. ale mi wystarczy Gee.- Nie miałbyś ochoty przyjść do mnie dziś?... Możesz nawet…z tym.. no Way’em.. Gerardem w sensie- jąkał się. Co za poświęcenie! A może nie będzie tak źle?
- Pomyślę.
- To jak już się namyślisz to po prostu przyjdź, jakoś koło 17, okej?
- Spoko- odpowiedziałem z uśmiechem, na co Ronnie przytulił się do mnie. Ehhhh… No nic. Niech mu będzie. Odwzajemniłem PRZYJACIELSKI uścisk i po chwili zamknąłem drzwi za gościem.
No i co? Moje życie tak po prostu wraca do dawnego stanu? Mama wyzdrowiała, co mnie dziwi, ale ja nie wnikam. Ważne, że ma się dobrze. Jestem z Gerardem i jeszcze Ronnie normalnie się zachowuje. Czyli ogólnie rzecz biorąc : mam szczęśliwą rodzinę, chłopaka i dobrych znajomych… Coś za pięknie. Ale nie, nie ja nie narzekam.
- Gerard idziemy do moich znajomych.- zakomenderowałem wchodząc do salonu.
- Do tych pedałków ze szkoły?- odezwał się pan w obcisłych spodniach i dopasowanej czarnej koszuli.
- Debil z ciebie i tak.
- To zapowiada się cudny wieczór.- zabiję człowieka. Zobaczycie. Chociaż w sumie to chyba nie warto.
- Oj no daj spokój- padłem na kanapę średnio trafiając w puste miejsce, więc moje nogi wylądowały na Gerardzie. To za karę.- Będzie… fajnie- właściwie to ja jeszcze sam siebie przekonywałem. Ale tak. Idziemy tam jako zajebiście szczęśliwa para. No.
- No dobra, pewnie i tak nie mam wyjścia.- skwitował brunet i złożył na moich ustach krótki, czuły pocałunek.
Ah, jakby było wspaniale z nim zamieszkać. W tym momencie Frank odpływa w uroczą krainę i macie nie przeszkadzać. Dla ścisłości, nie myślcie sobie przypadkiem, że obmyślam plan założenia z Gee wielkiej hodowli jednorożców, na końcu tęczy. Mnie tam wystarczy małe mieszkanko.
 ***
- To chyba za karę- stwierdził brunet, gdy doszliśmy do domu Ronniego. Za to stwierdzenie dostał moją małą piąstką w ramię, co oczywiście go nie ruszyło, bo co taki Franuś może zrobić, nie?
- FRANKIEEEEEE!- usłyszałem za sobą i zaraz zostałem przytulony do ciała Ricka i mocno pocałowany w policzek, co zostało skomentowane wymownym chrząknięciem Gerarda.- A no tak. Sorry-  blondyn spojrzał na Gee przepraszająco- cześć- podał mu rękę.- Rick.
- Gerard- brunet też grzecznie się przywitał i we trójkę podreptaliśmy pod duuuże białe drzwi.
- Hej- przywitał nas Ronnie z wielkim uśmiechem na twarzy. Nawet na Gerarda spojrzał serdecznie… dobra, to się robi dziwne.
Usiedliśmy w salonie, a Ronnie poszedł do kuchni i po chwili wrócił z paroma puszkami piwa. Jak to dobrze, że tylko piwo. Wygląda na to, ze tym razem nie zależało im na upiciu biednego Frania. Podał po puszce każdemu z nas.
- Ja dziękuje- grzecznie odmówił mój książę. No i jestem z niego dumny. Uśmiechnąłem się do niego i sam wziąłem napój od szatyna.
 Taa.. impeza przebiegała- dla mnie nudno, bo siedziałem i przeglądałem jakieś książki na półce w korytarzu- a dla innych chyba trochę lepiej. Nawet w ogóle nie pijany Gee siedział z resztą ludzi i zażarcie o czymś debatował, co jakiś czas wybuchając dźwięcznym śmiechem. Z tego co widziałem, nawet polubił się z Rickiem. Wyjąłem  z kieszeni telefon i spojrzałem na wyświetlacz ’21:30’. Trudno było mi powiedzieć, czy tata dziś wróci do domu, więc nawet nie wiedziałem czy mam się spieszyć i już zabrać stąd mojego chłopaka, tym samym przerywając mu ciekawą dyskusję, czy po prostu siedzieć tu i czekać jak sam do mnie przyjdzie.
Usłyszałem dzwonek do drzwi i bez większego zastanowienia wstałem i otworzyłem je.
- Dzień dobry- ojoj… z tego nie wyniknie nic dobrego. Stali przede mną sami państwo rodzice Ronniego. No to będzie wpierdol…
- Co, gdzie jest.. RONNIE?!- zawołała kobieta o krótkich blond włosach. Trochę chyba była za ładna dla takiego obleśnego patyczaka jakim był mój ukochany dyrektor.
- Mama?- lekko pijany chłopak, no bo nie da się mocno spić kilkoma piwami, stanął przed kobietą i z głupim wyrazem twarzy popatrzył najpierw po niej, potem po ojcu a na koniec błagalny wzrok zawiesił na mnie.
Patyczak, będący również ojcem mojego kolegi, podążył zły do salonu, gdzie zastał niedużą grupkę naszych znajomych. No to teraz Ronnie na pewno ma przejebane: po pierwsze- bo zaprosił kogoś bez zgody swoich koszmarnych rodziców i po drugie- bo w domu wielkiego pana dyrektora znajdowałem się ja- ‘ukochany uczeń’ i Gerard- ‘cudny praktykant’, którego też dyrektor darzył nieopisanym uczuciem.
- To my wychodzimy na chwilę- zaczął mężczyzna, rozglądając się po salonie- A ty tu urządzasz jakieś.. co to w ogóle jest i czemu zaprosiłeś do mojego domu … tych pedałów?!- krzyknął wskazując na mnie i na Gerarda. Jakby nie było, mógł wskazać każdego znajdującego się tu człowieka.. no może z wyjątkiem Elliota, którego wcześniej nie zauważyłem i jeszcze jednego chłopaka, który siedział z dziewczyną.
- Bo ich lubię.. poza tym… -szatyn zająknął się- jestem taki jak oni- wydusił i przyciągnął mnie do siebie, łącząc nas w pocałunku. To tylko na pokaz, coś w stylu  ‘nie wiem co mam zrobić, to całuję Franka’. Tyle że teraz on ma ostro spieprzone życie w domu, a ja w szkole. Fajnie, nie ma co.
- Przestańcie!- wrzasnął mężczyzna, na co Gee zaczął się śmiać i podszedł do mnie.
- I co, wyrzuci go pan z domu, tak jak mnie ze szkoły?- zapytał z kpiną brunet obejmując mnie w pasie.
- Ale…- ha! Nareszcie zobaczyłem, jak ten jebany homofob nie wie co ma powiedzieć. Nawet nie wiecie jaki to piękny widok. Ta jego wstrętna morda wykrzywiona w nieogarniętym grymasie. – Wynoście się stąd wszyscy!- wykrzyknął.- Ty też Ronnie. Nie mam zamiaru mieszkać pod jednym dachem z takim… czymś.
- Chodź, Ronnie. Pójdziesz do mnie- Gerard uśmiechnął się do szatyna. No nie. Słuchajcie, ten świat zwariował.
Wyszliśmy wszyscy na zewnątrz. Ja, Gee i Ronnie w stronę mojego domu, a reszta we wszystkie inne.
- Dobro, to.. chodźcie do mnie. Przecież nie będę siedział sam- stwierdziłem i pociągnąłem chłopaków za ręce.
I tak wszyscy wylądowaliśmy w moim domu, na kanapie, gapiąc się w telewizor. Kolejna ambitnie spędzona noc.
- Dzięki.. i przepraszam- powiedział wreszcie Ronnie.
- Nie ma za co- odpowiedział na to Gerard. Ah, jak słodko. A ja tylko spojrzałem na nich z uśmiechem i wstałem z kanapy.
Poszedłem do swojego pokoju i usiadłem przy biurku, wcześniej wyciągając z szuflady zielony zeszyt.

No i mamy HAPPY END. Pasuje?To świetnie. 
Generalnie wszystko układa się tak jak powinno w ‘porządnej’ komedii romantycznej. I jest ślicznie. No to.. dobranoc.

2 komentarze:

  1. omg, Gerard, co ty brałeś? :O w kontynuacji okaże się, że Gerard jest ćpunem 8D nie no, ja się tam bardzo cieszę. no <3

    OdpowiedzUsuń