niedziela, 18 listopada 2012

Could you make me kiss you? #2: ROZDZIAŁ SIÓDMY


Starałam się, ale jak zwykle starania chuj strzelił. Rozdział jest ale ehh... nie śmiejcie się, nie umiem pisać ;_;
________________________________________

Ja się nie nadaję na tatusia. Ktokolwiek kieruje tym światem musi bardzo nienawidzić dzieci, skoro jedno z nich powierzył właśnie mnie.


- A ty gdzie?- spojrzałem znad kubka na Gerarda czającego się do drzwi.
- No... muszę dokończyć to czego nie dokończyłem wczoraj- ah, dziękuję za precyzyjną odpowiedź. - To w takim razie zabierz swoją tymczasową córkę- zasugerowałem ze złośliwym uśmiechem na twarzy. Nie dam tak łatwo zniszczyć sobie całego dnia zabawą z bachorem.
- Ale Frank....- jęknął. Pokręciłem głową, od razu nie zgadzając się na to co chce powiedzieć. Jakby zaczął pieprzyć, że to ważne dla niego. Bo przecież wrócił do tego co kocha, bla, bla, bla, to chyba bym mu łeb urwał.
- Bierzesz potwora, albo zostajesz.- stwierdziłem stanowczo.
- No to chodź ze mną. Weź Meggie oczywiście... właśnie gdzie ona jest?- Gee rozejrzał się jak debil po mieszkaniu... Ale rzeczywiście dziewczynki nie było. No nie.. trzeci raz?
Wstałem z krzesła i razem z Gerardem poszliśmy do łazienki, a potem do naszej sypialni. I właśnie tam zobaczyliśmy małą blondynkę siedzącą w otwartych drzwiach naszej szafy, z moją koszulką Black Flag na sobie. Ewentualnie tylko Gee może ruszać moje ciuchy, ale nie jakiś przeklęty dzieciako-potwór.
- Nie będę po niej sprzątał.- skwitowałem i wyszedłem. Wyrzucę ją za okno. Zobaczycie.
Brunet westchnął, wziął mikro człowieczka i zdjął z niego moją bluzkę, po czym zaczął sprzątać.
Ja w tym czasie zdążyłem przejrzeć gazetę, zjeść kanapkę i dopić zimną kawę. Muszę zacząć robić kawę jak skończę jeść śniadanie... tak zawsze jest zimna. Cóż za niesprawiedliwość.
- Mam. Jej. Dość- wycedził przez zęby i padł na krzesło obok mnie. Zaśmiałem się krótko i pogłaskałem chłopaka po twarzy.
- Widzisz, ty też nie nadajesz się do dzieci.- możemy spakować ją do dużego pudła i wysłać na Antarktydę... albo chociaż do jej matki.
Gerard wydał z siebie krótki śmiech i spojrzał mi w oczy.
- Kocham cię- powiedział spokojnie. Oooo, jak słodko. Wy nawet nie wiecie jak mi tego brakowało.
Żeby już się nie męczyć mówieniem czegokolwiek, przysunąłem swoją twarz do twarzy Gerarda i pocałowałem jego wargi. Jak zawsze smakowały kawą i papierosami. To samo co za pierwszym razem. Aż mnie dziwi, że to już tyle czasu minęło.
- Chodźmy gdzieś dziś wieczorem- zaproponował opierając swoje czoło o moje. - Zaprowadzę Meggie do mojej znajomej i problem z głowy- uśmiechnął się. Boże, jak on się słodko uśmiecha.
***
Stanęliśmy pod drzwiami bardzo brzydkiego domu. Gerard zadzwonił domofonem, a ja miałem ochotę zostawić po prostu dziecko w wejściu i niech sobie radzi. Co ja się będę, nie moje.
Chwilę później zza drzwi wyjrzała równie brzydka co dom, i wielce zaskoczona czarnowłosa dziewczyna. Wyglądała staro, a usta pomalowane czerwoną szminką sprawiały, że na wejściu miało się ochotę dać jej po twarzy. Do tego jej nijakie ubranie- szara damska koszula w lekką kratę i proste czarne spodnie. Cały efekt złego pierwszego wrażenia podkreślały czarne, spadające na ramiona, potargane włosy.
- Cześć Gee- uśmiechnęła się i zlustrowała wzrokiem najpierw tańczącą na chodniku małą blondynkę, a potem mnie, zniecierpliwionego człowieczka wyglądającego na nie więcej niż 17 lat. To takie przykre bo mam już prawie 20. Dooobra, brakuje pół roku, trzeba się tak czepiać?!
- Będziesz tak dobra i zaopiekujesz się biednym dzieckiem?- zapytał brunet, uśmiechając się słodko. Zbyt słodko, jak na zwykłego kolegę przeciętnie brzydkiej dziewczyny
- Tym większym też?- przeniosła niezbyt miły wzrok na mnie. Czemu ludzie już na starcie mnie nie lubią..? To jest tak niesamowicie smutne.
- Nie, to większe jest moje- pochwalił się Gerard i lekko pocałował mnie w usta. Dziewczyna jakby nagle ożywiła się.
- Ahhh... no tak. Frank, prawda?- posłała mi wzrok pełen uznania i podała szczupłą dłoń o długich, ciemo-zielonych paznokciach.- Jestem Lindsay- przedstawiła się. A już myślałem, że ten niemiły wzrok spowodowany jest chęcią na mojego Gerarda. A tu, bam, nagle się usmiecha. Ah, jak miło.- Mam rozumieć, że planujecie jakiś szalony wieczór...- zaśmiała się.- może wejdziecie na chwilę?- zaproponowała. Ja nie chętnie przystałem na propozycję, jednak Gee, wesoły jak nigdy, ruszył przez drzwi w stronę jednego z pokoi, jakby dobrze znał dom. Ja znowu, bardzo chciałem być już gdzieś tylko z nim. Znudzonym wzrokiem omiotłem wnętrze domu. Kolory przeciętne- trochę beżu, brązu.. tyle. Jedyne co zwracało uwagę, to niesamowita ilość obrazów, płaskorzeźb i zdjęć zawieszonych na ścianach. W rogu dużego pokoju stała spora sztaluga a naokoło niej butelki i puszki z farbami, pędzle a kawałek dalej ołówki i różne inne przybory, po których zobaczeniu można było wyciągnąć jeden wniosek, dziewczynę i mojego chłopaka łączyła sztuka.
Nie jestem pewien czy to dobra opcja...
Czarnowłosa postawiła przed Gerardem szklankę z sokiem, a mi zaproponowała kieliszek wina. Sama nalała sobie trochę czerwonej cieczy do cienkiego szklanego naczynia i takie samo, wypełnione dokładnie identyczną substancją, postawiła przed moim nosem.
Całkiem miły człowiek. A myśłałem, że tacy się z Gerardem nie zadają.
- To gdzie zamierzacie iść?- zagadała, wciąż zadowolona.
- Niespodzianka- skwitował Gerard z marzycielskim/niecnym uśmiechem, którego bądź co bądź trochę się przeląkłem. Wyglądał jakby planował gwałt w krzakach. Kurde, z kim ja żyję...? Ratunku.
- Dobra, to już was nie zatrzymuję... Ale z ciekwości Frank... Ile ty masz lat?- no nie. Ale strzeliła pytaniem.
- 19- odpowiedziałem uczciwie. No już nie będę zaokrąglał do dwudziestki. Nie warto.
- Heh.. Oceniłam się na mniej- stwierdziła rozbrajająco szczerze.- Pasujesz do... 16.- Gerard zaśmiał się. A ja biedny poczułem się jakiś taki młodziutki. A przecież dzieliło nas... 5 lat. To chyba zbyt dużo nie jest.
- Dobra, kochanie dopijaj i chodźmy- kiedy on się do mnie zwrócił per „kochanie“?! Z tym człowiekiem jest coś dziś nie tak. Ale to słodkie, więc nie będę narzekał.
Jak prosił, opróżniłem kieliszek i wstaliśmy od niedużego stołu. Lindsay odprowadziła nas do drzwi i chwytając rączkę blondynki, poszła w stronę schodów.
Wsiadłem do samochodu i zacząłem czuć się dziwnie. Na prawdę... Byłem przyzwyczajony do ostatnich kłótni, bezduszności Gerarda i własnego odszczekiwania mu, jak mały dzieciak. A teraz zachowywał się wobec mnie tak... uroczo.
Chłopak nachylił się nade mną, musnął wargami moją szyję i wyszeptał w nią:
- Możemy wrócić do domu... albo robić co tylko zechcesz, przez cały dzień- pocałował mnie jeszcze raz i dokończył- albo i noc- oderwał się ode mnie i uśmiechnął się zadziornie. Serio, dawno go takiego nie widziałem. Nawet nie wiedziałem co wybrać. Propozycja powrotu do domu, kusząca.. ale czy nie lepiej poczekać do wieczora?
Nie czekając na moją odpowiedź, Gee odpalił samochód i ruszył w stronę odwrotną niż nasz domek.
Czyli czekamy do wieczora.
Podjechaliśmy pod jakąś restaurację, która na pierwszy rzut oka zbyt tania się nie wydawała. Ale kiedy się do niej weszło... wiedziałeś, ze jest jeszcze droższa niż wydawało ci się na początku.
Gość w bordowej kamizelce, pod którą miał białą koszulę i czarnych spodniach, zaprowadził nas do jednego z bardziej oddalonych od reszty stolików i podał menu.
W końcu nie wytrzymałem. Byłem tak zszokowany zaistaniałą sytuacją, całym zachowaniem Gerarda i w ogóle wszystkim, że musiałem zapytać:
- Dobra, o co chodzi?- wyrzuciłem z siebie, patrząc na bruneta z dziecięcą ciekawością.
- Nie wiesz?- zdziwił się lekko- rocznica, skarbie- uświadomił mi. To on pamięta o takich rzeczach?
Nie wierze w to co widzę.
- Aaaa... No tak- nawet mi się głupio zrobiło, że ja nie pamiętałem- przepraszam...
- A nie szkodzi. W sumie to się nie dziwię, że nie pamiętałeś- wygiął usta w przesłodkim uśmiechu i chciał nachylić się nad stołem, by mnie pocałować, ale nieeee, akurat musiał przyjść kelner.
***
To aż dziwne, ze dało się z nim spędzić tak romantycznie czas. I nie mówię o samej restauracji, ale też kinie, do którego poszliśmy później. Było mi tak miło, kiedy szliśmy do samochodu, a do okoła było już ciemno. Latarnie oświetlały chodnik i jeździło już stosunkowo mało samochodów. Ludzi też było niedużo. Skręciliśmy w uliczkę, gdzie zostawiliśmy auto i szliśmy nią jeszcze kawałek, po czym Gerard oparł mnie plecami o samochód i wpił się w moje wargi, jakby robił to pierwszy raz. Nie wiem czy był to zamierzony efekt, czy po prostu mu tak wyszło, ale muszę stwierdzić, ze było to aż niesamowicie przyjemne. Na prawdę dawno nie czułem się przy nim tak dobrze. Muszę korzystać skoro jutro będzie pewnie tak jak wcześniej...
Objąłem chłopaka w pasie, przylegając do niego całym ciałem, jednak on odsunął się ode mnie o dosłownie pół centymetra i otworzył drzwi samochodu. Ja sam poszedłem od drugiej strony i chwilę później parkowaliśmy pod domem, spragnieni tej bliskości, którą czuliśmy stojąc w pustej uliczce.
Weszliśmy do domu i już w drzwiach, przylegliśmy do siebie. Gerard całował moją szyję, wkładając ręce pod moją koszulkę. Szybko znaleźliśmy się w sypialni, w której to moja bluzka wylądowała na podłodze. Kilka minut później leżała już na niej koszula Gerarda... i moje spodnie.
Brunet leżał na mnie, przylegając ustami do moich warg i bawiąc się ręką w okolicach moich, jeszcze znajdujących się na miejscu bokserek.
Naturalnie niewiele chwil później, obaj byliśmy bez żadnych przeszkadzających nam ubrań. W całym pokoju... jeśli nie mieszkaniu, słuchać było nasze ciężkie oddechy przerywane chwilowymi jękami zadowolenia. No cóż, prawda taka, że dawno nie było nam tak dobrze.
W końcu Gerard wpił się ostatni raz w moje wargi i usiadł na łóżku, wydobywając z siebie westchnienie spełnionego człowieka. Włożył na siebie bokserki i stanął w otwartym oknie, żeby zapalić. Zaraz i ja podszedłem do okna i uwiesiłem ręce na szyi chłopaka, przytulając się do jego karku i całym ciałem wpasowując się w jego plecy. Wyjąłem z jego ust papierosa i sam mocno zaciągnąłem się dymem.
Spojrzałem na zegar. Nie było wcale późno.. Dopiero północ. Pocałowałem bruneta w policzek i poszedłem do łazienki.

Nieważne czy jutro będzie dla mnie tak samo niemiły jak zawsze. Nieważne. 
Liczy się aktualnie tylko to, że dzień który właśnie się skończył, był najpiękniejszym dniem w moim dotychczasowym życiu. 
To dziwne, bo teraz uświadomiłem sobie, ze chyba nie dałbym rady przeżyć bez Gerarda dłużej niż kilku chwil, a i tak jestem dla niego wredny, jakby był mi niepotrzebny.
Jestem idiotą.
____________________________________
komentujcie komentujcie komentujcie komentujcie komentujcie komentujcie