poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Could you make me kiss you: ROZDZIAŁ CZTERNASTY

Jest dennie, jest krótko, jest za szybko i zdecydowanie beznadziejnie. Nie zadedykuje żonie bo mi wstyd, choć to ona mnie prosiła żebym dodała. Prawda jest taka, że zbliżamy się- bardzo szybko- do końca. Dziwię się Wam, że w ogóle to czytacie.
Jeszcze jedno: nie chciałam opisywać drogi Gerarda do trzeźwości, pogarszania się stanu zdrowia matki Franka i wgl muszę zacząć się wysypiać. Powiedźcie mi, jak bardzo źle jest i jeśli stwierdzicie, ze bardzo źle to może trochę zmienie ten rozdział. No nic. Z wielką obawą (bo beznadziejny) ale wstawiam.
_________________________________


A witaj witaj. Ty wiesz co? Zaraz przeprowadzę rozmowę z Ronniem, więc  nie zdziw się jak będę miał do kolekcji nową ściętą głowę. No nic, wieczorkiem się dowiesz co i jak, a teraz nie interesuj si. Poleż sobie trochę na łóżku i czekaj cierpliwie.

A teraz Franio idzie wygranąć koledze.  Miałem spotkać sie z Ronniem w kawiarni. Wiecie tak kulturalnie.
Pchnąłem szklane drzwi kawiarni i rozejrzałem sie za chłopakiem.
Siedzi sobie tak i nic nie podejrzewa.  Biedaczek.
- Cześć- szatyn usmiechnął się. Oj tak,  śmiej się śmiej.
- Jak ty mógłes tak załarwić Gerarda? - bo trzeba wprost wszystko ludziom mówić..
- Ale,  skąd....- zaczął i tym samym przyznał się do swojej winy.
- Okłamałeś mnie- dopiero teraz zająłem miejsce naprzeciw szatyna.
- Nie. Tylko nie powiedziałem ci wszystkiego- i nagle chłopak siedzący przede mną wydał mi się zwykłym jebanym chamem. A JA CAŁOWAŁEM TEGO CZŁOWIEKA.
Teraz miałem ochotę pozbawić go głowy i stać nad jego bezgłowym ciałem, śmiejąc się i jedząc żelki. Ale ciiii, Frank nigdy nie stosuje przemocy.
- Mnie to nie robi różnicy. Według mnie kłamałeś. Jak ty tak w ogóle mogłeś?
- To było dla twojego dobra- No ujebać mu ten jego łeb, bo zaraz nie wiem co zrobię.
Nie miałem siły. Wyszedłem szybko z kawiarni, bo inaczej naprawdę zrobiłbym mu krzywdę.
A teraz dajcie mi coś na uspokojenie, bo nie jest ze mną za dobrze.
Wróciłem do domu koszmarnie wkurzony,  rzuciłem bluzę na kanapę i sam padłem obok ubrania.
- Dzień dobry- Gerard usiadł obok mnie. A ten tu skąd?
- Hej-  chłopak przytulił mnie. Poczułem jak trzęsą mu się ręce. Nie pił… No tak, alkoholu nie było od niego czuć.
-  Nie piłeś- stwierdziłem z uśmiechem i pocałowałem mocno wargi bruneta.
- To za niepicie?- zapytał również się uśmiechając.
- Tak- skwitowałem i pocałowałem go jeszcze raz.
- To kiedy urządzamy ślub?-no tak, ten to zawsze musi wszystko popsuć. Jeszcze raz się pytam: Czemu ja nie mogę mieć normalnych rodziców?!
Gerard skomentował wypowiedź mojego ojca krótkim chichotem i sięgnął po pilota, włączając jakąś denną komedię. Objął mnie ramieniem i tak przesiedzieliśmy następne półtorej godziny.
- Idę- Gee wstał, kiedy na ekranie pojawiły się napisy końcowe.
- Nie idziesz- pociągnąłem go za rękę tak, że znów wylądował obok mnie. Westchną tylko i spojrzał w telewizor.
Znów siedzieliśmy objęci, oglądając jakiś film. Nawet mamusia do nas przyszła.  Nawet nie wiecie jak cieszy mnie to, że jest z nią lepiej. Naturalnie choć tego po niej nie widać wiadomo, że jest chora i że prędzej czy później wróci do poprzedniego stanu… Ale nie chciałem o tym myśleć.. teraz.
Poczułem, że Gerard zabrał ze mnie rękę i natychmiast odwróciłem się, by zobaczyć czemu.
No tak… Nie pił cały dzień…. Widziałem,  że było mu głupio. Skrzyżował na piersi trzęsące się ręce i nie patrząc na mnie wgapił się znów w telewizor. Było mi go tak żal, że miałem ochotę dać mu chociaż puszkę piwa. Ale nie mogłem.
- Idziemy na górę?- zaproponowałem, a ten zgodził się ruchem głowy i wstał z kanapy. Było już ciemno. Dochodziła ósma wieczorem i szczerze wątpiłem, że zobaczymy się jeszcze tego wieczoru z rodzicami.- Dobranoc- rzuciłem na co oni wymienili znaczące spojrzenia miedzy sobą i kontynuowali oglądanie filmu.
- Gee- szepnąłem chłopakowi do ucha, kiedy siedzieliśmy już u mnie na łóżku- kocham cię.
Chłopak się zaśmiał i odwrócił w moją stronę, zostawiając płyty które przeglądał.
- Przecież wiem.- pogłaskał mnie trzęsącą się dłonią po policzku.
- Męczysz się strasznie- stwierdziłem chwytając jego rękę.
- Dla ciebie wszystko- skwitował i pocałował moje usta, kładąc mnie pod sobą na łóżku.
Ojej, jak uroczo, nieprawdaż? Mnie tylko zastanawia ile on jeszcze da radę się dla mnie poświęcać.
Zszedł ustami na moją szyję i pocałował mnie, po czym wstał.
- Wiesz, że nie mam ze sobą nic…?- chodziło o wszystko co potrzeba, żeby u kogoś nocować…?
- Emmm…  No to…
- Pozwolisz mi pójść do domu, wziąć wszystko i wrócić tu za jakieś pół godziny?
- No chyba nie mam wyjścia- odpowiedziałem i uśmiechnąłem się do chłopaka.- Ale masz przyjść za pół godziny. Nie więcej.- udałem poważnego. Tak, udałem. Nie umiem być poważny.
No więc kiedy mój kochany wyszedł ja odliczałem tępo każdą minutę, zszedłem napić się soczku, zjadłem kanapkę aż w końcu wróciłem do pokoju i wziąłem do ręki zeszyt.

Jak to jest, że zawsze jak Cię otwieram to nie wiem co mam pisać?
No to może zacznę od tego, że nadal pracuję nad Gerardowym niepiciem. Trudno określić czy mi wychodzi, bo on nie pił dopiero jeden pełny dzień i cholernie się przy tym męczy.

- Co to?- Gerard zajrzał mi przez ramię, a ja jak debil zamknąłem zeszyt i prawie odrzuciłem go na bok.
- Nic- stwierdziłem szybko, wstałem i pocałowałem chłopaka. Nadal nie było od niego czuć alkoholu.
Tak, Franuś jest dumny ze swojego księcia. Bardzo dumny.
 ***
Ehhh, no cóż. Ja jednak nie umiem w Tobie systematycznie pisać. Wiesz, że zbliżają się święta?
Fajnie nie? Jeszcze równo tydzień. Łiiiii!
I wyobraź sobie, że Gerard nie pije. No ja jestem genialny po prostu.
W sumie to minęły tylko dwa tygodnie, ale wiesz to i tak sukces.

PLANY NA DALSZE ŻYCIE:
~ Wyciągnąć Gerarda z tego beznadziejnego dołka i magicznymi siłami sprawić, by przestał pić.
~ Zjeść gigantyczną paczkę żelków, które dostanę.
~ Opieprzyć Ronniego, za to że przez niego Gee wyjechał.
Nie no… muszę mieć jakieś kolejne cele, bo żyć tak bez żadnych pomysłów to trochę niefajnie chyba.
Hmmm no to może…. Może…
JEZU ŚWIĘTA NIEDŁUGO! CO JA DAM GERARDOWI?! A może  założę sobie na głowę czerwoną kokardkę? Nie no dobra, to zbyt egoistyczne. Coś mu kupię… tylko jeszcze nie wiem co. Ha! No i już mamy zyciowy cel:
~Kupić Gerardowi prezent.
Może jednorożca…? Nie no dobra, ogarnijmy się.

- MAMOOOOO!- zawołałem na cały dom, jednak nikt nie odpowiedział. Wyszedłem z pokoju i ruszyłem do salonu. Nikogo nie ma- Mamo!- Dobra, zaczynam się bać. Przecież ona była w domu! Pobiegłem do sypialni rodziców i zamarłem. Było z nią ostatnio coraz gorzej. Marniała w oczach, ale nie wiedziałem, że tak szybko będzie w tak złym stanie..
Leżała na podłodze. Nieprzytomna…
Ale przecież nie wyglądała, żeby było z nią coś nie tak… Jak to możliwe?! Do cholery, no!
Pobiegłem szybko na górę i chwyciłem telefon. Babka w pogotowiu stwierdziła, że zaraz kogoś wyślą. Szybko potem zadzwoniłem do taty. Ten prawie natychmiast zjawił się w domu.
Nie wiedzieliśmy co robić. Czemu tak się stało? Przecież to nienormalne!
W końcu przyjechała karetka. Zabrała mamę, a ojciec pojechał z nią, natomiast ja zostałem sam.
Jedyne na co miałem teraz siłę, to zadzwonienie do Gerarda. Powiedziałem tylko żeby przyjechał i padłem na łóżko.
Znowu problemy. Czemu?
Gerard przyszedł do mnie jak zwykle szybko. Znów nic nie pił, ale już ręce mu się nie trzęsły. Było naprawdę dobrze z nim. Chociaż z nim.
Kiedy chłopak stanął w drzwiach nie odezwałem się ani jednym słowem. Po prostu wtuliłem się w niego jak dziecko i stałem tak przez parę dobrych minut. Nie wiem nawet kiedy zacząłem płakać. Ale co mi się dziwicie? Zawsze byłem wielce szczęśliwym dzieckiem, które miało wszystko i NIGDY nie miało większych problemów. A teraz nagle wszystko tak ot tak się spierdoliło. Gerard mnie nawet nie pocieszał. Domyślał się, że z moją mamą nie jest dobrze. Wszyscy wiedzieliśmy,  że umiera i nikt nie mógł na to nic poradzić.
Gerard zaprowadził mnie do kuchni i podał szklankę z wodą.
- Nie chcesz pojechać do szpitala?- zapytał, patrząc na mnie z bólem.
- Nie wiem… Mam patrzeć jak się męczy? Jak śpi po środkach przeciwbólowych?
- Frankie- chłopak podszedł do mnie i pogłaskał mnie po policzku.
- Przecież wszyscy wiemy, że ona umrze- Brunet znów mnie przytulił, kiedy zacząłem płakać.
Jak to dobrze, ze go miałem. Mogę się założyć, że Ronnie by się tak nie zachowywał. Uciekłby od tego wszystkiego…. Na pewno.

Gerard znów został u mnie na noc, a ja czekając aż wyjdzie z łazienki wyjąłem zeszyt.

Nie. Moje życie nie przypomina komedii romantycznej tylko dramat. Tak, ja wiem dużo ludzi ma takie problemy i też się pytają nie wiadomo kogo ‘Dlaczego?’. Ja nie mam zamiaru już się nad tym zastanawiać…
_________________________________________________
Uhuhu, jakie krótkie i tandetne >.<

3 komentarze:

  1. Genialneeeee!!!!! Mama Frankieo umrze,nie? :( Kurcze,nie lunie tego.. smierci. I pomyslec,ze to przed ostatn irozdzial? Smutno. Ech,smutno.
    ALE 14 ZAJEBISTAAAAA,ALE ZA KROTKA. ALE MOZE BYC. BARDZO MOZE BYC! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. ojeej :< to takie smutne ;_; ale i ładne <3

    OdpowiedzUsuń
  3. niemów ze tandetne..tandetna to jest różowa kokarda z kwiatkiem na środku i kropkami a z niej wystają jeszcze jakieś wstążki (miałam taką :<) strasznie mi się podoba trochę krótki(?) bardzo fajny xD lekko się czyta no bo to filozofia Franka niema błędów przynajmniej ja niewidzie.Rozdział smutny troche romantyczny łezka w oczku się kręci bo mama Frania umrze?? biedactwo no cóż mało inteligentnie to napisałam no ale..nieumiem komentować
    Bryy sie kłania xD

    OdpowiedzUsuń