piątek, 3 sierpnia 2012

Live and breath and die alone: ROZDZIAŁ TRZECI

No cóż. Co do kontynuowania Could You, to mam szczere wątpliwości. Brakuję mi weny w wakacje, jakoś do tamtego lepiej nastraja mnie rok szkolny, poza tym totalnie nie wiem jak ma się wszystko daje potoczyć, dlatego właśnie bawię się tym opowiadaniem. Na to mam pomysł, nie wiem czy dobry, ale mam nadzieję, że też Wam się spodoba. No a poza tym, to jak widzicie uporządkowałam tego bloga i mam nadzieje, że podoba się nowy wystój :3
Miłego czytania i czekam na komentarze.
__________________________________________


Rozdział 3
Powłóczył nagami na samą górę domu, zastanawiając się w jaki sposób mógłby wykorzystać informacje zawarte na kopercie. Co prawda, widoczne było tylko imię i nazwisko kobiety, jednak miał szczerą nadzieję, że to wystarczy do odnalezienia rodziny. Otworzył powoli kopertę i wyjął z niej list.


'To co napisałaś ostatnio, bardzo mnie zmartwiło. Tak strasznie mi przykro, ze nie jestem w stanie w pełni Ci pomóc. Nie wiem czy dobrym pomysłem jest oddawanie Gerarda do Lancasterów. Na pewno będzie mu dobrze, jednak... Z resztą. To twoje dzieci. Dobrze, że chociaż Mikey może zostać ze mną. Nie mogę uwierzyć, że to wszystko na podle ma zamiar się skończyć. Mam nadzieję, że będzie lepiej.
Kocham Cię, Mama'

Chłopak spojrzał jeszcze raz na przeczytany fragment, nie rozumiejąc z niego nic. Jak matka mogła planować ich oddanie? Wtedy wypadek nie byłby przypadkiem, lecz zaplanowanym zdarzeniem. Ale... to nie mogło być wcześniej ustalane. Samobójstwo? To niemożliwe.
Teraz był pewien, ze wersja z nieszczęśliwym wypadkiem na jednej z ulic Belleville nie była w pełni prawdą. Właśnie dotarło do niego, że w sumie tylko ktoś z rodziny mógłby mu pomóc dowiedzieć się o co chodzi. W tym wypadku w grę wchodziło tylko porozmawianie z babcią, której nie widział odkąd skończył 6 lat. Bał się poznać prawdę. Nie chciał wmawiać sobie bzdur, jednak z drugiej strony wizja samobójczej śmierci rodziców budziła w nim koszmarny strach. Odłożył list na biurko, mając nadzieję, że odgoni z mózgu tego typu myśli. Przyłożył głowę do poduszki i zagłębił wzrok w ciemnej przestrzeni pokoju.

***
Kiedy otworzył oczy, było 30 minut po 6 rano... niestety.
Kolejny dzień szkoły. Dzień tortur i poniewierania chłopakiem na różne sposoby.
To takie przykre, że Gerard nie wiedział jak sobie z tym poradzić. Nikt nie wiedział, a dokładniej nikogo nie obchodziło jak wielki ból mu sprawiają. Ludzie albo nienawidzili go za niewinność albo ignorowali, nie zdając sobie pewnie sprawy, że chodzą do szkoły z kimś takim jak on.
Podniósł się i niechętnie rozprostował swoje ospałe ciało. Stanął przed szafą i uważnie przejrzał swoje t-shirty. Jeden przykuł jego uwagę najbardziej- czarna koszulka z logo Black Flag. Nigdy nie miał jej na sobie. Kupił ją w jeden z tych dni, kiedy pani Lancaster łaskawie pozwoliła mu na chwilę wyjść do miasta. Bał się jej założyć o tyle, że miał wrażenie, jakby jego opiekunka wiedziała wszystko i zaraz miała zamknąć go na pół życia w pokoju, ponieważ nie słucha kościelnych chórów i muzyki klasycznej, tylko jakiś zespołów stworzonych przez szatana czy coś w tym rodzaju. Wszystko co odstawało od normy, dla pani Lancaster było sprawką diabła. I właśnie ten tok rozumowania śmieszył, a zarazem przerażał Gerarda, jednak wyjął t-shirt z szafy i włożył go na siebie, następnie przykrywając zwykłą czarną bluzą. Znalazł tez jedne ze swoich czarnych spodni i w rozwiązanych jeszcze trampkach zbiegł na dół, by pozmywać po śniadaniu, którego jak zawsze nie dostał.
Wszedł do szkoły i ogarnał wzrokiem wnętrze koszmarnego budynku. Znów ma tu siedzieć? Czekać jak go pobiją, jak dostanie kolejną uwagę lub pałę...?
I tak mało kto zauważy, że go nie ma. Rzadko kiedy tu bywał, więc kolejne wagary i tak nic nie zmienią.
Szybko wycofał się z budynku, a potem ze szkolnego dziedzińca wyszedł na ulicę. Dziś zrobił wyjątek i zamiast iść tak jak zawsze, ruszył w stronę bogatszej części miasta. Doszedł w końcu do jedynej w Belleville prywatnej szkoły, dla tych wspaniałych dzieci z katolickich rodzin i to co zobaczył zdziwiło go niemal tak, jakby zobaczył przed sobą cyrkowy namiot.
Na murku, kawałek od budynku szkoły siedział znajomy mu chłopak i czytając coś palił papierosa.
-Nie wiedziałem, że palisz- stwierdził, podchodząc do kolegi.
-O, cześć Gerard- ucieszył się miodowooki- Co ty tu robisz?- zapytał nieco zdziwiony.
-Miałem o to samo zapytać... Em, musiałem gdzieś iść, żeby nie wracać jeszcze do domu- odpowiedział.
-To cel mamy ten sam. Tyle, że ja muszę siedzieć w okolicach szkoły, bo ojciec ma zamiar po mnie przyjechać, chociaż wcale nie chce mi się znów siedzieć u niego na komendzie. Chcesz?- podsunął Gerardowi papierosa pod twarz.
-Nie... chyba nie.
-No masz, spróbuj- namawiał go Frank. W końcu brunet uległ i wziął do ręki białą, tlącą się rurkę. Zaciągnął się niewielką ilością dymu, natychmiast zaczynając kaszleć. Jego kolega tylko się zaśmiał- Przyzwyczaisz się- skwitował.
Na tą uwagę Gerard nie powiedział nic, tylko podniósł z murku komiks, wcześniej czytany przez szatyna. Przejrzał książeczkę i trochę znudzony spojrzał na Franka.
-A może chodźmy do mnie. Mam parę komiksów.. mogę ci coś pożyczyć...- zaczął.
-Musiałbym napisać do ojca, że wrócę sam, później- stwierdził i wyjął telefon. Nie czekając na odpowiedź od rodzica, poszedł za Gerardem w stronę willi Lancasterów. Wiedział, że nie powinno być nikogo w domu przez najbliższe 2 godziny. Potem mogą wyjść z domu i udawać, że wracają jak po lekcjach.
***
' Zrób obiad, posprzątaj w domu. Będziemy koło 5:00'- przeczytał karteczkę wiszącą na lodówce. Wziął ją do ręki i schował w kieszeń spodni, po czym poszedł do swojego pokoju, żeby Frank nie siedział już sam.
-Fajny pokój- stwierdził szatyn, kiedy Gerard wszedł do pomieszczania. Było mu odrobinę głupio, że wprowadził gościa do takiego bałaganu, ale z tego co widział, znajomy nie miał nic przeciwko temu. Podziękował koledze za miłą uwagę i zawiesił kartkę z wytycznymi na dziś na ścianie. Frank wstał z łóżka, na którym siedział i podszedł d Gerarda- Pomogę ci w tym- zaoferował się i chociaż brunet nie chciał, męczyć pracami domowymi swojego gościa, musiał się zgodzić, ponieważ Frank nie dawał za wygraną.- Co to?- zapytał, biorąc do ręki list leżący na biurku.
- List od babci... Znaczy nie do mnie.. Do mojej matki.- odpowiedział niezbyt jasno.
- I po co ci on?
-To nie zbyt ważne.... Chciałem tylko znaleźć adres mojej babci, ale na kopercie widac tylko nazwisko- wyjaśnił teraz już dokładniej. Frank pokiwał głową w zrozumieniu, jednak miał nadzieję, ze Gerard opowie mu trochę więcej szczegółów. Był szczerze tym zainteresowany, jednak Gerard zignorował to i wrzucił list do szuflady biurka.
-Jak chcesz znać adres, mogę ci pomóc- stwierdził wesoło szatyn. Nie wiedział o Gerardzie zbyt wiele. Zdawał sobie sprawę, że jego kolega jest sierotą, ale nie miał pojęcia w jakich okolicznościach stracił obu rodziców. Chciał się dowiedzieć więcej, ale Gerard coś nie miał zamiaru uświadamiać kolegi o szczegółach związanych ze swoim życiem.
-Jak niby?- spytał Gerard z przekąsem, nie myśląc raczej, że Frank może mu w czymś pomóc.
-Mój ojciec jest policjantem. Wystarczy zajrzeć do jego komputera. Może coś znajdziemy.- zaproponował. Grzebać w komputerze komendanta policji w Belleville? Gerard nie był przekonany co do tego.
- No nie wiem....- jęknął.
- Dobra... - Frank podszedł do zabałaganionego biurka, wziął jedną z klejących karteczek i zapisał coś na niej, po czym przykleił ją na ścianie Gerarda, kiedy ten zdążył już wyjść z pokoju.

***

Razem, ze sprzątaniem uwinęli się całkiem szybko i o wpół do trzeciej siedzieli już przy stole jedząc przygotowane chwilę wcześniej spaghetti.
Rozmawiali dosłownie o wszystkim i chociaż tak naprawdę dopiero się poznawali, już umieli się zrozumieć, nawet jeżeli pochodzili z zupełnie innych światów. Frank był wychowywany w dobrej rodzinie. Miał to co chciał, chodził do szkoły w której nikt mu nic nie robił, jego rodzice dbali o niego o w przeciwieństwie do Lancasterów, chcieli dla chłopaka dobrze. Może za to opiekunowie Gerarda nie lubili rodziny Iero. Trudno powiedzieć. Jedyne co mogło przeszkadzać Frankowi to przesadna religijność jego rodziny. Musiał codziennie, rano i wieczorem odmówić modlitwę, no i chodzić do tej katolickiej szkoły, a także spędzać pół niedzieli na mszy i rodzinnych obiadach. Miał już 16 lat, a jego rodzice traktowali go jak małe dziecko, jednak nadal to Gerard był w gorszej sytuacji.
-Jesteś jak męskie wydanie kopciuszka- skwitował Frank, kiedy jego kolega skończył opowiadać o zasadach panujących w domu Lancasterów. Brunet zaśmiał się z uwagi kolegi. Chwilę potem Frank spoważniał.- To dlatego chcesz znaleźć babcię?- spytał z nutą współczucia. Gerard nawiną na widelec makaron i zjadł go. Przełknął po czym znów zaczął opowiadać historię swojego życia.
- Czyli co, myślisz, że to ściema z tym wypadkiem?- wtrącił się chłopak, odstawiając na bok swój talerz.
- Nie jestem w stu procentach pewien, więc chcę sprawdzić na ile prawdziwa jest wersja z wypadkiem, a mogę zrobić to tylko i wyłącznie znajdując babcię.- dokończył i zjadł kolejną część swojej porcji obiadu.
- Zabawa w detektywa? Wchodzę w to- stwierdził z przesadnym entuzjazmem miodowooki i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Wstał, podszedł do zlewu i zaczął myć swój talerz.- Mogę ci się bardzo przydać- powiedział jeszcze i szybko zakręcił wodę i stanął obok chłopaka. Gerard uśmiechnął się do Franka serdecznie. To pierwsza osoba, która zaoferowała mu pomoc i to chyba nie z chęci spełnienia swoich detektywistycznych marzeń.
- Muszę to w sumie jeszcze przemyśleć- stwierdził Gerard- ale wstępnie jesteśmy umówieni na bycie detektywami.- posłał koledze przyjazny uśmiech.
- Dobra, Sherlocku. Ale jak zaraz stąd nie wyjdę będziesz miał przejebane, już za dziesięć piąta.- Gerard zaklął pod nosem i odprowadził Franka do dzrzwi.
- Dzięki- rzucił do szatyna, a ten uśmiechnął się do niego miło. Gerard wreszcie poczuł, że może jednak komuś na nim zależy, że ktoś zauważa go nie tylko wtedy kiedy trzeba pozmywać.
Kiedy zobaczył, ze jego znajomy zniknął już z zasięgu wzroku, odkręcił się na pięcie i wrócił do domu. Umył swój talerz i poszedł na swoje ciemne poddasze.
Stanął przed biurkiem i zrzucił z niego wszystkie papiery. Wziął tylko jedną pustą kartkę i zaczął coś rysować. Pozostawał w swoim artystycznym transie dopóki nie uznał dzieła za skończone. Spojrzał na komiksową postać Franka w ubraniu Sherlocka Holmesa i chociaż był całkiem zadowolony z rysunku, zaśmiał się tylko do kartki i rzucił ją na stertę innych prac lezących na podłodze.
____________________________________
 No i w dodatku krótko :<
+ Przepraszam, jeśli będą błędy, chociaż mam nadzieję, że wszystko jest okej.

4 komentarze:

  1. Nie wydaje mi się, żeby było krótko... ale za to było zajebiście :D To jest poważne w przeciwieństwie do Could U. Może zwyczajnie potrzebujesz odpoczynku od tamtego opowiadania. Każdy czasem potrzebuje przerwy :) Z własnego doświadczenia wiem, ze wakacje nie wpływają dobrze na wenę i zwyczajnie nic się nie chce. Przecież są wakacje, jest przeważnie ciepło i nic ci nie przychodzi do głowy ^^ niezmiennie wkurza mnie postawa tych ludzi w stosunku do Gerarda. No bo kurwa, co on jest, pomoc domowa? Brrrr... Życzę mu szczęścia w znalezieniu tej babci i żeby zapewniła mu dach nad głowa w jakiś sposób :> No i na zawiązanie się bliższych relacji między chłopakami :D O ile planujesz takie coś :)

    -> red like a blood <-

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. + Bardzo śliczny wygląd. Szczególnie podoba mi się tło xD takie... mhroczne ^^ Niesamowite są te wzorki. Wyglądają jak takie... te krzaki z kolcami, albo poplątane drutu obozu koncentracyjnego xD Sorki za chore skojarzenia.

      Usuń
  2. Bardzo, bardzo podobał mi się ten rozdział, ot co. Strasznie szybko mi się to czytało, więc jest dobrze. Oby więcej takich rozdziałów <3 [fools-for-love.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  3. Haha, Gerard ma świetną wyobraźnię. Frank Holmes! To ci dopiero. Dwójka chłopaków detektywów i zagadka... zrobiło się ciekawie! Ale dlaczego nie ma nic więcej :<

    OdpowiedzUsuń